Na klawiszach usiadły pokrzywione
bemole,
Przerażliwie się nudzą i
ziewają Uaaaa...
Rozebrana Gioconada stoi
w majtkach na stole
I napiera się głośno cacao-choix.
Za oknami prześwieca żółtych
alej jesienność,
Jak wędrowne pochody biczujących
się sekt,
Tylko białe posągi, strojne
w swoją kamienność,
Stoją zawsze "na miejscu",
niewzruszenie correct.
Pani dzisiaj, doprawdy, jest
klasycznie... niedbała...
Pani, która tak zimno gra
sercami w cerceau,
Taka sztywna i dumna...
tak cudownie umiała
Nawet puścić się z szykiem
po 3 szkłach curacao.
I przedziwnie, jak Pani nie
przestaje być w tonie,
Będąc zresztą obecnie najzupełniej
moderne.-
Co środy i piątki w Pani
białym salonie
Swoje wiersze czytają Iwaszkiewicz
i Stern.
A ja - wróg zasadniczy urzędowych
kuluar,
Gdzie się myśli, i kocha,
i rozprawia, i je,
Mam otwarty wieczorem popielaty
buduar...
Platonicznie podziwiać Pani
deshabille...
Ale teraz, jednakże, niech
się Pani oszali -
Nawet lokaj drewniany już
ośmiela się śmieć...
Dziś będziemy po parku na
wyścigi biegali
I na ławki padali, zadyszani
na śmierć.
A, wpatrując się w gwiazdy
całujące się z nami,
W pewnycm dzikim momencie
po dziesiątym Clicot,
Zobaczymy raptownie świat
do góry nogami,
Jak na filmie odwrotnym
firmy Pathe & Co.
I zatańczą nonsensy po ulicach,
jak ongi,
Jednej nocy pijanej od szampana
i warg.
Kiedy w krzakach widziałem
RZYGAJĄCE POSĄGI
Przez dwunastu lokajów niesiony
przez park.