Gdy po śmierci w niebiosów
przybyłam pustkowie,
Bóg długo patrzył na mnie
i głaskał po głowie.
"Zbliż się do mnie, Urszulo!
Poglądasz, jak żywa...
Zrobię dla cię, co zechcesz,
byś była szczęśliwa."
"Zrób tak, Boże - szepnęłam
- by w nieb Twoich krasie
Wszystko było tak samo,
jak tam - w Czarnolasie!" -
I umilkłam zlękniona i oczy
unoszę,
By zbadać, czy się gniewa,
że Go o to proszę?
Uśmiechnął się i skinął -
i wnet z Bożej łaski
Powstał dom kubek w kubek,
jak nasz - Czarnolaski.
I sprzęty i donice rozkwitłego
ziela
Tak podobne, aż oczom straszno
od wesela!
I rzekł: "oto są - sprzęty,
a oto - donice.
Tylko patrzeć, jak przyjdą
stęsknieni rodzice!
I ja, gdy gwiazdy do snu
poukładam w niebie,
Nieraz do drzwi zapukam,
by odwiedzić ciebie!"
I odszedł, a ja zaraz krzątam
się, jak mogę -
Więc nakrywam do stołu,
omiatam podłogę-
I w suknię najróżowszą ciało
przyoblekam
I sen wieczny odpędzam -
i czuwam - i czekam...
Już świt pierwszą roznietą
złoci się po ścianie,
Gdy właśnie słychać kroki
i do drzwi pukanie...
Więc zrywam się i biegnę!
Wiatr po niebie dzwoni!
Serce w piersi zamiera...
Nie!... To - Bóg, nie oni!...