Lubię, kiedy kobieta omdlewa w objęciu,
kiedy w lubieżnym zwisa przez ramię
przegięciu,
gdy jej oczy zachodzą mgłą, twarz
cała blednie
i wargi się wilgotne rozchylą bezwiednie.
Lubię, kiedy ją rozkosz i żądza
oniemi,
gdy wpija się w ramiona palcami
drżącemi,
gdy krótkim, urywanym oddycha oddechem
i oddaje się cała z mdlejącym uśmiechem.
I lubię ten wstyd, co się kobiecie
zabrania
przyznać, że czuje rozkosz, że moc
pożądania
zwalcza ją, a sycenie żądzy oszalenia,
gdy szuka ust, a lęka się słów
i spojrzenia.
Lubię to - i tę chwilę, gdy koło
mnie
wyczerpana, zmęczona leży nieprzytomnie,
a myśl moja już od niej wybiega
skrzydlata
w nieskończone przestrzenie nieziemskiego
świata.