[2003, Listopad]
- 2003-11-29, Snieg
- 2003-11-29, Zycie nocne
- 2003-11-28, Wycieczka do Dodoni
- 2003-11-27, Szpital bez konca
- 2003-11-25, "Mine dipla mu"
- 2003-11-24, "Nigdy w niedzielę"
- 2003-11-23, Wycieczka na Lefkadę
- 2003-11-22, Zara (TM)
- 2003-11-20, Fotografowanie
- 2003-11-19, Grecka telewizja
- 2003-11-17, 17 listopada
- 2003-11-16, Wycieczka do Pargi
- 2003-11-15, Poświęcenie samochodu
- 2003-11-14, Znowu szpital
- 2003-11-14, Nieprzewidziane skutki pracy społecznej
- 2003-11-13, Ach ta UE
- 2003-11-12, Idą Święta
- 2003-11-12, Rocznica 17 listopada
- 2003-11-11, Dzień Niepodległości
- 2003-11-11, Znak krzyża
- 2003-11-10, Wreszcie list
- 2003-11-09, Góra-my 1:1
- 2003-11-08, Upał
- 2003-11-08, Lenistwo
- 2003-11-06, To jest właśnie Grecja
- 2003-11-05, Szpital+
- 2003-11-03, Program trochę trzeszczy
- 2003-11-03, Grecja, Serbia i XXI wiek
- 2003-11-01, Wysepka
2003-11-29, Snieg
Szczyty Pindosu znowu biale. Sprobuje je sfotografowac, ale sa troche za daleko jak na moj 2x zoom. Na razie o tym pisze. I czekam na snieg w Janenach!
2003-11-29, Zycie nocne
Urodziny Marianny i Andzeli: 25 osob tanczy chasapiko w pomieszczeniu 3x3. Bulgarskie wino z przystawkami. Do wina wrzuca sie kawalki jablek.
O 23:30 urywamy sie z imprezy - do masta, do klubu, do europejskiej muzyki. Mamy szczescie. Wasilis, elektryk z hotelu Ziaka zabiera nas swoja furgonetka do samego centrum. Potem bladzimy, szukajac lokalu, gdzie by sie dalo wejsc. Trafiamy do dziwnego miejsca, Mainstream Bar. Ciasno, ale muzyka wyraznie anglo-saska. Zostajemy. Pijemy piwo i tanczymy w miejscu - przy naszym malym stoliku. Prym jak zwykle - nasz party-maker - Grzes! Dostajemy z jego powodu dodoatkowego drinka.
Grecy siedza dookola, nikt sie nie rusza. Niektorzy probuja rozmawiac. Wszyscy sacza powoli drinki - wszyscy na nas patrza.
Kolejna z moich ulubionych greckich fraz: i kseni ine perieregi! Cudzoziemcy sa dziwni! Ja to mowie, nie Grecy.
2003-11-28, Wycieczka do Dodoni
I tak oto udało nam się, po 2 miesiącach, wyjechać z Janen. Blisko, ale zawsze. Dodoni, miejsce wyroczni starożytnej Grecji, dorównującej sławą Delfom, leży za górami na południe od Janen. Droga wspina się serpentynami, by wjechać w piękną, dziką dolinę, na którą góruje niemal 2-tysięcznik.
O ironio, padało. Rozpadało się na dobre, gdy dotarliśmy na miejsce. Parasolki w tylu kolorach - chyba symbol programu IKY w Janenach. Wobec tego oprowadzenie wyszło nieco pospiesznie, troszkę tonęliśmy w błocie. Dodoni to przede wszystkim wspaniały teatr na 18 tysięcy widzów, niestety obecnie w renowacji. Nie można więc się wspiąć na ostatnie rzędy i sprawdzić akustykę. Na czas renowacji zbudowano mały drewniany-stalowy teatrzyk, w którym odbywają się latem przedstawienia. Oczywiście niebo a ziemia.
Poza teatrem niewiele: fundamenty świątyń: Afrodyty, Zeusa, Dione, Heraklesa. Jak zwykle bywa, jest i wczesnochrześcijańska bazylika. Oraz najważniejsze - sam budynek wyroczni z potomkiem Świętego Dębu, który rósł pośrodku i który w niejasny jeszcze dla mnie sposób pomagał kapłanom w udzielaniu odpowiedzi.
Zły stan Dodoni to niestety wina budulca, zwykły kamień wapienny z pobliskich gór źle znosi deszcze i Dodoni się po prostu rozpuszcza. I jeszcze kwestia odkrycia - pani przewodniczka nawet słowem nie wspomniała o naszym Mineyce, który podobno odkrył Dodoni. Gdzie jest prawda?
2003-11-27, Szpital bez konca
To po prostu ponizajace. Musimy otrzymac zaswiadczenie o stanie zdrowia do pozwolenia na pobyt. Kazdy lekarz zada innego zestawu badan; niektore - przyznam - sa dosc egzotyczne, na przyklad proba gruzliczna, Mantoux, jesli sie nie myle.
Mialem duzo szczescia, juz mam w reku zaswiadczenie, oficjalne, opatrzone trzema pieczatkami, w tym jedna okragla. Tylko trzy dni. "Tylko", powinienem napisac. W zaswiadczeniu stoi czarno na bialym, ze "obywatel X nie stanowi zagrozenia dla Zdrowia Publicznego". Uff.
Inni, mniej "zahartowani", przezywaja wszystkie te biurokratyczne przepychanki w stresie i w depresji.
2003-11-25, "Mine dipla mu"
Niekwestionowanym hitem greckiej muzyki pop jest obecnie "Mine dipla mu" Mariandy... hmm, jakiejś-tam, znany raczej ze śmiałego jak na Grecję teledysku niż szczególnych walorów muzycznych. Co zastanawiające, piosenka zaczyna się dzwonkiem telefonu komórkowego, który wygrywa pierwsze dźwięki piosenki. Nie ma to jak potęga reklamy - potem wszyscy będą chcieli, by i ich telefony tak dzwoniły!
Dwa słowa o greckiej reklamie: w owych teledyskach (tak, my nie oglądamy TV, tylko słuchamy!) wszyscy piją whisky Dewar's; poza tym, gdy zaczyna się blok reklamowy, od razu poziom dźwięku podskakuje o co najmniej trzy kreski. To miłe zauważyć coś, o czym uczyło się na studiach!
2003-11-24, "Nigdy w niedzielę"
Waso już w poniedziałek zrobiła nam ogromną niespodziankę: obejrzeliśmy
"Pote tin Kiriaki" z Meliną Merkuri w roli głównej i z muzyką Manosa
Chadzidakisa; film, z którego pochodzi sławna piosenka "Ta pedia tu Pirea" (Dzieci Pireusu).
To zadziwiające, że takie dwa filmy-filary greckiej kinematografii, "Pote tin Kiriaki" i
"Grek Zorba" są tak do siebie podobne. Oba mówią o cudzoziemcu poznającym
nowogrecką kulturę: tu jest to Amerykanin, tam był Anglik. Obydwa
mówią o greckim sposobie na szczęście, o odrzuceniu "radości duchowej" na
rzecz "radości zmysłowej". "Pote tin Kiriaki" jest jednak o wiele
łatwiejszy w odbiorze, o wiele bardziej czarno-biały (niezamierzona ironia).
Amerykanin jest naiwnym klasykofilem, który przybywa do Grecji tropić
powody upadku tej "największej z kultur". Traktuje Melinę jako symbol i
próbuje ją przekabać na stronę "Zachodu". Prawie mu się udaje, ale to
w końcu on zostaje przekabacony i tańczy chasabiko bijąc tuzinami
szklanki, całe szczęście już bez uzo.
Zadziwiające, że greckość wychodzi najłatwiej w kontakcie z nami, "barbarzyńcami".
Nasze, polskie najważniejsze filmy są polskie do głębi, tak polskie, że
nie-Polak ich nie ma szans zrozumieć. Greckie filmy (tj. Filmy)
robione są tak dla Greków, jak i nie. I - świadomie czy nie, filmy te staly się
jednym z fundamentów turystyki, a sceny (i muzyka) z nich są odgrywane
w nieskończoność we wszystkich letniskowych miejscowościach, tak
dla cudzoziemców, jak i dla Greków.
Chciałbym zaryzykować twierdzenie, że takie "Pote tin Kiriaki"
jest elementarzem współczesnego Greka, filmem, dla którego nie
mogę znaleźć odpowiednika u nas.
2003-11-23, Wycieczka na Lefkadę
Przeczytawszy wieczorem, już w autobusie, parę wiadomości o Lefkadzie, bardzo się zdumiałem. Wyspa oddalona o zaledwie 82 metry od lądu. Przede wszystkim jednak pada mit o stopie Turka, która nie stanęła na
Wyspach Jońskich. Lefkada była turecka przez ponad 180 lat, aż do końca 17. wieku, kiedy została odbita przez Morosiniego (tego
Morosiniego, który jest odpowiedzialny za współczesny kształt Partenonu, ale nie tego, który wystawił fontannę w Rethimno). Jak napisano w
przewodniku (przywiozę!), "o turkokracji na Lefkadzie wiemy bardzo mało" i "jak ubogie było życie duchowe na wyspie możemy się przekonać
po tym, ile pieśni i tańców zapożyczyli mieszkańcy Lefkady z innych wysp". Tymczasem wyspa była miejscem narodzin tak lefkadyskiego poety,
Walaoritisa (biada wam, trzeci roku :) ), jak jednego z najbardziej znanych greckich poetów współczesnych, Angelosa Sikielianosa. Ale po
po kolei.
Tym razem na wycieczkę ruszyliśmy we dwa samochody i w osiem osób. Do paczki (parea) dołączyli Diana (Rumunia), Roger (Hiszpania) i Lucka
(Czechy). Droga wiodła znaną trasą do czasu, gdy dotarliśmy nad morze i musieliśmy wybrać: w prawo Parga, w lewo Preweza. No to w lewo.
Tuż przed Prewezą wjechaliśmy nagle i nieoczekiwanie w obręb ruin Nikipolis, miasta wystawionego przez Oktawiana Augusta po zwycięstwie
pod Akcjum. Ruiny bardzo rozległe, imponujące, w dużej mierze zachowane mury miejskie i pozostałości wielu bazylik, pałaców i "zwykłych"
budynków. I droga, biegnąca dokładnie środkiem ruin. No tak, nie było czasu się zatrzymać.
Preweza, kojarząca mi się nierozerwalnie z Kariotakisem, nie rozczarowuje. Wprost przeciwnie - ta część, którą ogląda się mijając miasto w
drodze do Akcjum, odpowiada opisowi znanemu z wiersza. Ale już wkrótce czekała nas nowa, nieoczekiwana aktracja - podmorski tunel,
pozwalający ominąć zatokę Amwrakijską, długości ok. 2 km, łączący Prewezę z Aktio. Wyjechaliśmy już w Grecji Środkowej, po dwóch stronach
morze. Parę zakrętów i zobaczyliśmy góry Lefkady, która jest sporą wyspą, ale i tak wzniesienia rzędu 1200 m npm wyglądają imponująco. Tuż
przed wjazdem na groblę łączącą wyspę z lądem jeden zamek na górze, a potem od razu drugi, tuż przy drodze: Aja Mawra, broniący wstępu do
Laguny Lefkady. I most, a właściwie mostek, jedyny znak tego, że Lefkada jest wyspą, nie zwodzony, ale obrotowy (!) - wokół jednego z
końców, na osadzonej w morzu osi.
Z grobli wjeżdża się wprost do głównego miasta wyspy o nazwie (suprise, suprise) Lefkada. Miasteczko malutkie, 8 tys. mieszkańców (cała
wyspa 22 tys.). Przewodniki radzą zostawić samochód od razu w porcie. Tak też uczyniśmy i główną ulicą/czką podążyliśmy na główny plac.
Piękne, małe, trochę zaniedbane drewniane domki z werandami opartymi o słupy. Z obu strony ulicy tworzą się arkady. Sam plac rozległy,
zamknięty z jednej strony weneckim kościołem (jak podobnym do tych kreteńskich). Wszędzie kafejki i tłum ludzi pijących kawę. Dzieci grają
w piłkę. Usiedliśmy i my, ale od razu zaopatrzyliśmy się w pity oraz w lefkadyjski przysmak - pastilio: słodkie tabliczki z orzechów,
sezamu lub płatków migdałowych w gęstym, miodowym syropie. Serbki twierdziły, że to słodycz znany i im, pochodzący z czasów ottomańskich,
ale gdzie jest prawda na Bałkanach ;) ? Po odpoczynku ruszyliśmy na mały spacer. Jako że - zaopatrzywszy się w mapę - prowadziłem, udało
mi się podprowadzić grupę do wszystkich lefkadyjskich kościółków. Wszystkie były zamknięte, jak się dowiedziałem później, ponieważ są...
prywatne! Ogólnie jednak Lefkada jest cudowna i inna. Może czas jej chwały minął, ale i to robi wrażenie.
Popołudniem ruszyliśmy na plażę. Wybraliśmy plażę zachodnią, Ajos Nikitas, by mieć słońce jak najdłużej. Było bardzo ciepło, wszyscy w
T-shirtach. Wspięliśmy się serpentynami i zaczęliśmy zjeżdżać ku plaży, a tu nagle - zakaz wkjazdu! Przypomniało mi się - sierpniowe
trzęsienie ziemi uszkodziło szczególnie zachód wyspy. Ale nic to, póki da się jechać - jedziemy. Parę samochodów minęło nas z drugiej
strony. Nikt nic nie komunikował na migi, więc może się uda. Następny znak - maksymalnie "20 km/h". Trzeba go w tym kontekście
interpretować następująco: "był zakaz wjazdu, ale jak już wjechałeś, to przynajmniej jedź powoli". Udało się. Pusta, długa plaża z
malutkimi kamyczkami. Przebimbaliśmy ze dwie godziny, korzystając ze słońca i brodząc w morzu, znów zadziwiająco ciepłym.
Trudno, wracaliśmy po ciepku do Janen, nawet raz czy dwa zgubiliśmy drogę. Oczywiście warto było.
Wieczorem przejmowałem się półgodzinnym spóźnieniem w oddaniu samochodów do wypożyczalni. Serbki zmyły mi po wszystkim głowę. Tak dobrze
niby znasz Grecję, a nie nauczyłeś się stosunku do czasu? Bierz przykład z nas! Wierzcie mi, próbuję, próbuję.
2003-11-22, Zara (TM)
Postanowiłem się przyjrzeć z bliska, co robią panie na mieście. W programie
panie stanowią większość i wiele dni popołudniami lub w soboty rano
przesiadują w centrum - uczestnicząc w jakichś misteriach. Wracają potem
wieczorem zmęczone i szczęśliwe, objuczone kolorowymi torbami i zamykają
się razem w pokojach na długie godziny.
Panie zabrały mnie do sklepu Zara, ale bynajmniej nie żeby mi coś kupić
(Zara w Janenach jest tylko damsko-dziecięcy). Łaskawie pozwoliły mi
uczestniczyć w obrządkach w tej, że znów zacytuję Tomka, "świątyni
konsumpcjonizmu". Na zewnątrz tłum - sami panowie, wyczekujący,
przestępujący z nogi na nogę. W środku panie i pojedynczy biedni podążający
za swoimi towarzyszkami lub zagubieni, udający, że przeglądają swetry czy
buty. Panie w swoim żywiole, ubrania porozrzucane po cały sklepie (otwarty
od 9.00, była 12.00). Dwie wielkie kolejki - do przymierzalni i do kas.
I ten wyższy rodzaj porządku, jak występuje w grupach bez nas. Zabrało mi
pół godziny, by przebyć 50 metrów dzielące koniec sklepu od wyjścia.
Czy wszędzie jest tak samo? Sklep w Grecji, zakupowiczki z Serbii, Ukrainy,
Bułgarii, a czuję się jak w domu.
2003-11-20, Fotografowanie
Od czasu, kiedy powstała Galeria, moje życie tutaj obraca się w dużym
stopniu wokół aparatu fotograficznego. Zabrałem się z dziewczynami i
Aleksem na miasto - one na zakupy, my do kina (Doksa Si, że to już ostatnia
część Matriksa!). Noc, a ja pstrykam nocne zdjęcia. Rozsierdziłem Jelenę.
Odłóż to, pobądź trochę z nami. Już nie mogę. Nawet gdy nie mam przy sobie
aparatu, wciąż wokół widzę te miejsca, te drzewa, te kolory, tych ludzi,
którzy na pewno świetnie by wyszli na zdjęciu. Draga do mnie coś mówi, a ja
ją na wpół słucham, na wpół jednak wyobrażam sobie w kadrze ten most, tą na
czarno ubraną babcię i wodę w tle. Trela.
Ale warto, jak warto! Pstryknąłem te liście, które leżą na chodniku naszej
drogi z hotelu na przystanek. Ile osób zauważyło je dopiero, gdy zobaczyli
zdjęcie.
2003-11-19, Grecka telewizja
Przyszedłem do hotelu wcześniej niż zwykle (tj. przed zmrokiem) i zasiadłem
przed telewizorem. Trudno co prawda w naszym pokoju zasiąść, jako że
jedynymi meblami, które nadają się do siedzenia są dwa nasze łóżka, ale
mniejsza z tym. Jesteśmy z Aleksem dżentelmenami i nie skarżymy się, że
mieszkamy w najmniejszym pokoju w hotelu.
Trwał właśnie program publicystyczny o trudnej sytuacji w niektórych
klasztorach, bodaj w Atenach. Kłócili się w studiu mnisi i osoby świeckie.
Nikt nikomu nie dał dokończyć nawet jednego zdania, telefon z episkopatu
został brutalnie przerwany i skomentowany. Reklama. Po reklamie studio
było puste, pani prezenterka smutnym głosem oznajmiła, że niestety
uczestniczy
programu zeszli z tematu dyskusji na "ikojeniaka" (dosłownie "sprawy
rodzinne") i dla dobra widzów audycja została przerwana.
Grecka telewizja zasługuje na studium, wcale nie deprymujące, ani
pesymistycznie. Myślę o studentach socjologii kultury UW, czy uczestnikach
"Audiowizualności w kulturze" w Instytucie Kultury Polskiej, znów UW,
którzy
piszą te eseje o polskich seriach, czy przemocy w polskiej telewizji. Na
pęczki. A tu leży TAKi materiał! Dziennik telewizyjny z podkłądem
muzycznym. Dziennik telewizyjny wypełniony w równym stopiu wiadomościami ze
świata i plotkami ze świata muzycznego. Prgram "Kali mera", podczas
którego prezenter
rusza z kmarzystą na miasto i zadaje - dosłownie - przypadkowe pytania
przypadkowym osobom. Fascynujące.
Być może niektóre z moich wpisów mają wydźwięk ironiczny. Tak nie jest, nie
jestem - jakby to może okreśił Tomek - ironistą. Grecka rzeczywistość to
źródło wiecznych zadziwień. Niczego więcej naprawdę nie oczekuję ani od
Grecji, ani (że zakończę mocnym pociągnięciem pędzla) od życia.
2003-11-17, 17 listopada
Tego dnia, 30 lat temu, zdarzyły się te straszne sceny na Politechnice Ateńskiej.
Na pamiątkę szkoły i uniwersytety są zamknięte. Lewica i centrum składają
czerwone goździki przy pomniku ofiar tamtego dnia na dziedzincu Politechniki.
Wieczorem we wszystkich większych miastach odbyły się pochody. Niektóre z nich
przybrały dość agresywne formy, dochodziło do starć z policją. W Tesalonikach młodzież porzucała
sobie koktajlami Mołotowa. Wszystkie główne stacje telewizyjne, na pewno
przygotowane zawczasu, dostarczały wyczerpujących relacji na żywo.
Tymczasem rano na zajęciach Waso puściła nam nagranie z płyty CD dołączonej do jakieś greckiej gazety,
poświęcone tamtym dniom. Wysłuchaliśmy skandowania studentów "Chleba, edukacji, wolności" (Psomi,
pedia, eleftheria), wysłuchaliśmy butnych przemówień przywódcy junty. Najbardziej
wzruszające było jednak przedostanie i ostatnie nagranie. Ostatnia audycja
studenckiego radiowęzła. Apel do żołnierzy zbliżających się w osłonie
czołgów do Politechniki. "Bracia, żołnierze, zawróćcie" (Adelfi, stratiotes, giriste piso) i potem rozpaczliwy
głos recytujący grecki hymn. A potem cisza i tylko strzały i szum czołgowych gąsienic.
Kupiłem CD z filmem - z gazety "Eleftherotipia". Na razie nie miałem odwagi go objerzeć. Obiecuję sobie,
że za rok opowiem o 17N publicznie podczas jednego z tych greckich wieczorów.
I znów się zaskoczyłem - tak jak mnie nieoczekiwanie wzruszył 28 października, tak teraz znowu. Czekam na 25 marca.
2003-11-16, Wycieczka do Pargi
Najpierw chcieliśmy tam pojechać "po Bożemu", autobusami KTEL. Ale przecież
jesteśmy Grecji i nie ma bezpośredniego połączenia Parga-Ioannina (choć jest np. Chania (Kreta)
-Ioannina!), musielibyśmy jechać na około i to z przesiadką. Strata czasu i
pieniędzy. Podjęliśmy szybką decyzję - wypożyczamy samochód. Jest nas piątka, więc
się opłaci. I tak w mglisty niedzielny poranek czekaliśmy sobie przed wypożyczalnią
. Oczywiście właściciel nie raczył się zjawić, zadzwoniliśmy więc do innego i "już"
o 10.00 wyruszyliśmy w drogę.
Jelena, nasz kierowca, czuła się nieco nieswojo, ale tylko przez pięć pierwszych minut.
Okolica cudowna - jesienne kolory w dzikich górach Epiru. W pobliżu Prewezy zobaczyliśmy morze,
niebieskie w piękne wręcz letniej pogodzie. Gdy tylko nadarzyła się okazja i
droga zbliżyła się do plaży, zatrzymaliśmy się i dosłownie wyskoczyliśmy z samochódu, by pobiec ku morzu.
Grześ oczywiście się wykąpał, ja pobrodziłem trochę przy brzegu, dziewczyny korzystały z plaży.
Nie spieszyło się nam, dotarliśmy do Pargi tuż przed 13.00. Zdjęliśmy drugie śnaidanie (pyszne czekoladowe croissanty) siedząc na bulwarowej ławeczce i rozkoszując się widokiem morza.
Wielu chłopców dookoła nas łowiło ryby na żyłkę. Z sukcesami. Potem leniwie przenieśliśmy się
do jednej z kafejek na kawę i znów siedzieliśmy pijąc kawę na grecki sposób (2 godziny = 1 filiżanka).
Popołudniem udaliśmy się na spacerek po mieście. Wspięliśmy się do parżańskiego zamku, ale już był zamknięty - nic to,
wąskie, ostro pnące się w górę uliczki były warte zachodu. Udaliśmy się potem na
jedną z tych sławnych plaż Pargi, nie wiem dokadnie, na którą, chyba Krioneri. I znów: Grześ kąpiel,
ja brodzenie, panie przesiadywały na kamieniach i wdychały jod.
Na plaży zabawiliśmy trochę za długo, tak że wracaliśmy po nocy do Janen.
Po drodze zajechaliśmy na uniwersytet i zjedliśmy kolację, a potem Jelena nas
zawiozła do Perama. To był doskonały dzień. Przez cały dzień zrobiłem ze 120 zdjęć. Najlepsze są już na stronie.
Tak nam się spodobał, że chcemy powtórki: może już w tą sobotę - Zagorochoria lub Lefkada,
w zależności od tego, która frakcja wygra - "morska" czy "górska". Osobiście jestem w obu.
2003-11-15, Poświęcenie samochodu
Gdy rano z Aleksem udaliśmy się do sklepu po śniadanie (znów słońce i ale piękna pogoda!),
zauważyłem przy jednym z domów widocznie nowy samochód, a przy nim odświętnie
ubraną rodzinę i księdza. Ksiądz trzymał w ręce Biblię, w drugiej zapewne liście
laurowe.
Byłem prawie świadkiem poświecenia nowego rodzinnego zakupu, rzecz prawie normalna.
Jeśli zakładam biuro lub sklep w Grecji, też poproszę księdza o poświęcenie
miejsca i założenie "świętego kącika" z ikonami.
Gdy wyraziłem zdziwienie przy znajomej Serbce, Draganie, stwierdziła,
że dla niej to nic dziwnego, wprost przeciwnie. Ach Bałkany, Bałkany.
Swoją drogą w serbskim występują tak znajome neohelleniście słowa jak "ajde", "bre", czy "krewat". Bałkany, Bałkany.
2003-11-14, Znowu szpital
Tym razem ostatni, ponieważ w Janena są tylko dwa. Musimy wszyscy odbyć badania
przed otrzymaniem pozwolenia na pobyt. Ktoś
musiał pojechać, wybadać teren, otrzymać instrukcję. Co tam, zgłosiłem się.
System zdrowotny w Grecji jest niestety trochę user-unfriendly.
Trzy słowa: nie ma przychodni. O ile nie udajemy się do lekarza
prywatnego, musimy wybrać się do szpitala, w którym, w specjalnie
wydzielonej części (tzw. "egzoterika jatria" - gabinety zewnętrzne) przyjmują
lekarze pacjentów "z ulicy". Zanim jednak nastąpi rejestracja i zanim
się przemieścimy do odpowiedniego gabinetu, miniemy ludzi na wózkach, czy
łóżkach, ofiary wypadków podłączone do kroplówek, słowem - przejdziemy się po planie
"Ostrego dyżuru". Grecka służba zdrowia widocznie nie przewiduje wizyt hipochondryków.
Szpital położony jest na szczęście w pięknej okolicy: na obrzeżu miasta, wśród
lasów sosnowych (lasy w Grecji?? a jednak). Przed wejściem wypielęgnowany ogródek.
Jeśli ma się wybiórczą pamięć, można taką wizytę nawet całkiem miło wspominać.
2003-11-14, Nieprzewidziane skutki pracy społecznej
W ramach działalności na rzecz Ewi rozdawałem dzisiaj kolejne potwierdzenia faktu, że jesteśmy studentami, stypendystami i - mimo, że jesteśmy
cudzoziemcami, nie stanowimy zagrożenia. Swoją drogą jestem często przez miejscowych brany za Albańczyka...
Przyjrzałem się przy okazji imioniom, nazwiskom, patronimom. Zagubiony w gąszczu obco brzmiących słów. Mher,
Mailinda, Kiatir, Rezvez, Turallel, Tayfun, Burcu. Imiona z innych alfabetów. Moje - Przemyslaw -
prezentuje się nagle na miejscu, tak samo dziwne i obce. Rozumiem,
czasem, że jestem dla Greków taką samą egzotyką, jak Ormianie czy mimo
wszystko Turcy. Daleki, bez punktów wspólnych, mówiący szeleszczącym językiem, jadający - hmm,
nie wiadomo co, słuchający - na pewno - jakiejś dziwnej muzyki i czytający... nieważne co.
Jakie wrażenie robią wszyscy ci cudzoziemcy, którzy przyjeżdżają do nas i są
strasznie zdziwnieni, że jest tak nie-inaczej.
Całe szczęście, że w Programie jest tylu Słowian. Wyłapujemy czasem ze swoich wypowiedzi, z telefonów do znajomych pojedyncze
ojedyncze swojsko brzmiące słowa i cieszymy się jak dzieci.
2003-11-13, Ach ta UE
Czekają na kompleksowe badania lekarskie; wygląda na to, że zbadają, co się tylko da. Tej procedurze podlega każdy nie-Europejczyk (ich słowa), który chce otrzymać zezwolenie na pobyt czasowy (zaklęcie dla pani Rowling: "adia paramonis"). Będą tropić nasze obecne choroby zakaźne.
Czy ktoś tu oprcz mnie jest hipochondrykiem?
2003-11-12, Idą Święta
W centrum działają już dwa sklepy z artykułami świątecznymi. Dwumetrowi Święci Mikołaje wyglądają naprawdę przerażająco.
2003-11-12, Rocznica 17 listopada
Prawie 30 lat temu, 17 listopada 1973, junta z pomocą wojska spacyfikowała strajkujących studentów
Politechniki Ateńskiej. Od tego czasu ów dzień i jego rocznice obchodzone
są jako święto greckiej lewicy, która być może nie jest szczególnie licznie reprezentowana w Parlamencie, ale na pewno jest widoczna na co dzień.
Z tej okazji przez stołówką pojawiła się panelowa wystawa zdjęć i faktów
tamtych dni, zaś przez stołówkowy megafon słuchaliśmy piosenek tamtego okresu (w tym Theodorakisa) i
- jak mi się zdaje - oryginalnych, zarejestrowanych wtedy przemówień demonstrantów.
Członkowie KNE (Komunistiki Neolea Eladas - Komunistyczna Młodzież Grecji) rozdawali ulotki.
2003-11-11, Dzień Niepodległości
Tu chyba mój pierwszy tak świadomy 11/11. Rano pożyczyłem na chwilę
czerwony mazak, narysowałem flagę i napisałem "Polonia - ethniki giorti". Niech
wszyscy wiedzą. Po zajęciach postanowiłem spędzić popołudnie samotnie,
ponieważ mój jedyny Rodak, Grześ, miał pracę w laboratorium.
Błąkałem się po Janena myśląc o mało czym i oddając się delikatnemu
uczuciu nostalgii. Zrobiłem parę średnio udanych zdjęć.
Zjadłem obiad w "Goody's", czego się nie wstydzę. Wieczór już w hotelu, pracowałem na galerią (takie hobby).
Tak, to był udany 11/11, ponieważ przez cały dzień czułem się bardzo Polakiem.
2003-11-11, Znak krzyża
Widziałem, jak babcia uczyła wnuka żegnać się - po grecku.
Powiedziała: pano-kato-deksia-aristera. Góra-dół-prawo-lewo.
Dziecko przeżegnało się powoli, niezgrabnie, z uśmiechem. W ogóle wielu ludzi, w tym - jest zaskoczony - młodych, żegna się w autobusach, gdy mijamy kościoły i kaplice.
W sumie to dziwi mnie moje zaskoczenie
2003-11-10, Wreszcie list
Kir-Sokrat rozmawiał ze mną godzinę na temat ostatecznej wersji
listu i kazał mi go wpisać do komputera. Dzisiaj go zawiózł w 5 miejsc do
Aten. Poskarżyliśmy się wszyscy na pieniądze, transport, wizę. Ale tak
naprawdę chodzi o pieniądze.
Nagle obudziłem się w środku "politycznego życia", jak to określiła
moja znajoma: listy, kłótnie, przepychanki. Muszę mieć własne zdanie, moja
opinia jakoś się liczy. Nie chcę.
Chcę normalnego, zrutynizowanego, janińskiego, nieplanowanego, spokojnego życia bez
listów, kłótni o pieniądze i skarg. Chcę zająć się poważnie Pracą. Chcę
więcej chodzić w góry.
2003-11-09, Góra-my 1:1
Z samego rana (9.00) Marianna (Bułgaria), Isabela (Hiszpania),
Katherin (Niemcy) i ja (Polska) ruszyliśmy dziarskim krokiem
na podbój Mitsikeli. Mój ambitny plan zakładał szczyt (1810 m npm), paniom
wystarczało schronisko (1400 m npm).
Pierwsza godzina była łatwa i szybka. Osiągnęliśmy podnóże masywu
właściwie od razu. Mitsikeli było na wyciągnięcie ręki. Udało nam
się załapać na greckiego pick-upa i parę dobrych zakrętów pokonaliśmy
na wietrznej platformie mazdy. Jakie widoki! Janena jest piękna, jezioro
urzekające, wysepka romantyczna, w kształcie serca. Nawet Perama (zwana The City of Perama)
wydała nam się z wysokości całkiem sporym miasteczkiem. Słodkie złudzenia!
Grecy wysadzili nas przy optymistycznym drogowskazie - "do schroniska" 1,5 godz.
i ze śpiewem na ustach ruszyliśmy górską ścieżką. Piękne słońce, oszałamiająca
zieleń. Ścieżkę raz po raz przegradzało niskie, ostrolistne i kolczaste
dęby. Wszędzie pachnące zioła (oregano i tsai tu wunu!) i charakterystyczny
górski dzwoneczek słyszany z nieuchwytnego kierunku.
Wkrótce zaczęli się schody. Chociaż było silne słońce i wyjątkowa widoczność,
nie mieliśmy szczęścia do samej ścieżki, którą co i rusz gubiliśmy. Nie wiemy, do
dzisiaj, czy to, co uważaliśmy wielokrotnie za oznaczenia szlaku,
nie było tylko białym kamieniem i czerwonym mchem. Ale schronisko było coraz bliżej,
raz je nawet ujrzeliśmy, daleko i w górze, ale osiągalne. Pełni zapału podążaliśmy dalej.
Przy dłuższym odpoczynku na małej hali głosowaliśmy, czy warto kontynuować wędrówkę, czy
może lepiej zawrócić. Przekonałem kompanię, ponieważ wypatrzyłem ścieżkę na
równoległym zboczu. Obiecałem widok bliskiego już schroniska za 20 minut.
Potem zaczęło się naprawdę trudne. Duża ekspozycja, trudne kamienie,
coraz liczniejsze ostrokrzewy, kiepska widoczność. Po godzinie się poddaliśmy, choć
jestem przekonany, zaledwie 30 minut od schroniska. Zawróciliśmy...
I po 10 minutach zgubiliśmy ścieżkę, znajdując się nagle w środku niczego, z widokiem
na odległe jezioro i trzema stokami do przejścia - na dziko przez kamienie i
krzaki. I wciąż słodki zapach ziół i pobrzękiwanie dzwoneczka.
Szukaliśmy wszelkich śladów bytności człowieka lub zwierzęcia. Wypatrzyliśmy
łuski po nabojach - uratowani. Postanowiliśmy jednak zejść jak najszybciej do leżącego
pod nami suchego łożyska potoku i zejść nim jak najniżej się da. Marianna
była przeciwko, obawiając się głazów i dużych spadków, ale znów zdecydowało głowsowanie.
Zeszliśmy zadziwiająco szybko, sama droga potokiem była bardzo przyjemna.
Gdy byliśmy już prawie u wylotu, zorganizowaliśmy sobie biwak, z czekoladkami i
orzechami prosto z Bułgarii, i dyskusją polityczną. Nie ma to jak mieszanka narodowości!
I gdy ruszliśmy, by pokonać ostatni odcinek, dotarliśmy nagle
do 10-metrowego spadku i chcą nie chcąc musieliśmy go obejść górą, rękami i
nogami napierw wspinając się, a potem schodząc. Dobrze, że Iza nie ma lęku
przestrzeni i wybadała trasę! Gdy zszedłem i spojrzałem w górę, stok,
po którym się zsunęliśmy, wydał się nie do zdobycia. Nie wiem, jak to
zrobiłem. Brak wyboru?
Potem było już łatwo. Choć nie zdobyliśmy celu, nie daliśmy się Górze. My jej
jeszcze pokażemy. Nasza czwórka jest dobrana i ambitna. Wróciliśmy w nimbie
bohaterów i jesteśmy bardzo zdziwieni, że nikt nie chce z nami iść. Na przykład w przyszły weekend.
2003-11-08, Upał
O godz. 10.00 poszedłem kupić śniadanie. Mniejsza o to, co kupiłem,
ważniejsze jak byłem ubrany. Otóż - T-shirt i krótkie spodenki.
I nie było zimno. Dzień był piękny, na balkonie w słońcu nie dało się
zbyt długo wysiedzieć. Chyba się przez weekend opaliłem...
Podejrzewam, że w Atenach się kąpią.
2003-11-08, Lenistwo
Jeszcze nie byłem na Matriksie.
W sobotę był tutaj teatr tańca Dora Stratu. Biję się w piersi, też mnie zabrakło...
Na usprawiedliwienie: pan Alkis Raftis oraz nasz Janis Karajanis zostali w Atenach.
Nasi ludzie byli, bardzo im się podobało.
W sobotę nie skorzystałem z nocnego życia Janen, o ktorym krąży tyle opowieści.
Wybrałem Górę.
2003-11-06, To jest właśnie Grecja
Wczoraj był dzień świąteczny. Świętowaliśmy wyjazd Lukasa do Ankony (smutne
święto), a gdy wybiła północ, zaczęliśmy swiętować urodziny Rogera
(Hiszpania). Zebraliśmy się po 22 przed Nomarchią, czyli w
najpopularniejszym miejscu zbiórek. Dla odmiany siąpiło. Czekaliśmy aż się
wszyscy zbiorą i ruszyliśmy w dół, w kierunku Kastro i jeziora. Jak można
było się spodziewać, wylądowaliśmy w ulubionej knajpce Lukasa, "To
rebetiko". Tawerna owa jest o tyle wspaniała, że grają w niej wyłącznie
stare rebetika i zeibekika, muzykę orientalną, która przybyła do Grecji wraz
z uchodźcami małoazjatyckimi po 1922 roku. Jest bardzo taneczna, szczególnie
zeibekika, która wręcz zaprasza do odtańczenia tego najpiękniejszego,
improwizowanego, solowego tańca - kiedyś zarezerwowanego dla mężczyzn, teraz
to już nie tak ważne. I zaczęło się - oczywiście wino, większość zamówiła
retsinę (tym razem Malamatina). Grześ, niekwestionowany gwiazdor wieczoru
ruszył na parkiet pierwszy, koło dwunastej. "Na parkiet" - dużo powiedziane.
Tawerna jest mała, ale do zeibebika znów nie potrzeba aż tyle miejsca.
Jesteśmy w Grecji, więc tańce odbywały się na stołach. Najpierw Grześ, potem
ruszyli i inni, Grecy i nie-Grecy. Połowa głośno śpiewała teksty, kto nie
śpiewał, to klaskał, wrzeszał, wymachiwał rękami. Jak to się mówi - egine
chamos! I tak do późna w noc.
Obok mnie siedziała Niemka Katerina. Pierwszy raz widziała coś takiego. To
jest właśnie Grecja - powiedziałem. Tak, to jest właśnie Grecja!
2003-11-05, Szpital+
Kto nie lubi milych rozczarowan?
Bylem dzisiaj w greckim szpitalu (jak tlumacz, doksa to Theo!).
Okazalo sie, ze nie ma strajku, ani nawet kolejki. Wszyscy wiedza,
jak wszedzie dojsc i chca o tym mowic. Personel zna bardzo dobrze angielski.
A jak ktos nie zna, to bez problemu znajduje sie ktos, kto zna. Badania
sa kompleksowe i wrecz za dlugie. Dla studentow wszystko jest bezplatne.
Nawet dla tych ktorzy nie maja ksiazeczek zdrowia, a sa po prostu
przekonujacy. Wyniki odbiera sie tego samego dnia.
Obcokrajowcy to mili ludzie.
Moge jeszcze powymieniac, ale
po co. Czy to Grecja? Czy ktos mnie moze uszczypnac?
Dla rownowagi - ten terminal nie ma polskich liter.
2003-11-03, Program trochę trzeszczy
Kolejne udogodnienie od IKY: lekcje zostały skrócone, jako że uczyliśmy się cały
miesiąc za długo, więc teraz "odpracowujemy" czas wolny. Trzy razy w tyogdniu
mamy całe dwie godziny zajęć, dwa razy aż trzy godziny.
Tym razem jest to wyraźnie sprzeczne z początkowym warunkami
stypendium, gdzie stoi jak wół: zajęcia codziennie 9-13. Czyli cztery, i
to zegarowe. Nie wiem, może komuś zależy tak robić nas w konia?
Może jutro pójdę na rozmowę do Ewi, co sobie obiecuję już od tylu dni?
Na zajęciach skupiliśmy się na rzeczownikach. Jakie jest
obiecujące kryterium wyróżnienia rzeczowników abstrakcyjnych? Baso
stwierdziła, że "abstrakcyjne to takie, których nie można dotknąć".
Zapytałem może trochę bezczelnie, czy "piosenka" i "księżyć" są abstrakcyjne.
Mam więc obecnie - żartobliwie - zakaz odzywania się na zajęciach.
2003-11-03, Grecja, Serbia i XXI wiek
Byłem dzisiaj ze znajomymi Serbkami założyć konto w Citibanku.
Wszystko pięknie, szybciutko, obsługująca pani miła i wyrozumiała,
nawet karta bankomatowa znalazła się od ręki. Na nasze nieszczęście
zapytaliśmy się na koniec o możliwość uzyskania karty debetowej, jakiejś Visy
Electron. Pani gdzieś zadzwoniła i stwierdziła, że "z powodu
narodowości" jest to niemożliwe. Zgrzyt.
Nie mogłem się długo uspokoić, Serbki mnie pocieszały, mówiąc, że
zdarza im się to cały czas i to wszędzie za granicą. Ciekawe, jak
jest u nas, w Polsce. Boję się myśleć.
2003-11-01, Wysepka
Popłynęliśmy małym stateczkiem po jeziorku. Za dziesięć minut dobiliśmy do malutkiego
portu. Wszystko malutkie, białe domki, kościółki, klasztorki. Odwie
dzieliśmy ten, gdzie dopadli Ali Paszę 1822. Też malutki.
Strasznie dużo ryb, rozmaitej maści i rozmiarów. Za 10 minut przygotują
dowolnie wybraną. I złotnicy, wszędzie pierścionki i wisiorki,
dużo srebra. Leniwie nie zwiedziliśmy wszystkiego, jeszcze tyle wizyt
na wyspie nas czeka...