[2004, Luty]
- 2004-02-29, Arta
- 2004-02-27, Slowa poziomu D (?) (NGR)
- 2004-02-27, Wiec polityczny - ND
- 2004-02-26, Po
- 2004-02-26, Pożegnanie Grzesia
- 2004-02-25, Przygotowania
- 2004-02-25, Delikatnie gorzka uwaga
- 2004-02-24, Survival (2)
- 2004-02-24, Idzie wiosna
- 2004-02-23, Początek postu
- 2004-02-23, Język turecki (2)
- 2004-02-23, Po prostu wpis
- 2004-02-22, Koniec karnawału
- 2004-02-22, Jaskinia w Perama
- 2004-02-21, Kolejna parada
- 2004-02-20, Ostatnie dni karnawału
- 2004-02-19, Klimatyczne deja vu
- 2004-02-18, Narty i Metsovo
- 2004-02-18, Niewdzięcznik
- 2004-02-17, Pobudka
- 2004-02-17, Piosenka ludowa (trochę NGR)
- 2004-02-17, Kosmopolici
- 2004-02-15, Wkrótce wybory
- 2004-02-15, Język turecki
- 2004-02-14, Święty Walenty
- 2004-02-13, Impresje
- 2004-02-13, Dzwonię do restauracji
- 2004-02-12, Początek Karnawału
- 2004-02-11, Żart
- 2004-02-11, Stare, sprawdzone
- 2004-02-10, Życie w akademiku (2)
- 2004-02-08, Znów Zagoria (góry-my 0:1)
- 2004-02-07, Aresztowali naszych!
- 2004-02-07, Kolonia polska
- 2004-02-06, Trendy i passe
- 2004-02-05, Wycieczka do Zagoria
- 2004-02-05, Urodziny Tamary
- 2004-02-04, Życie w akademiku
- 2004-02-04, Survival
- 2004-02-02, Lądowania (NGR)
- 2004-02-01, Kalo mina (NGR)
- 2004-02-01, Znowu Mitsikeli (góry-my 1:1)
2004-02-29, Arta
Stolica Pyrrusa (tego od „pyrrusowego zwycięstwa”), a wiele wieków później Despotatu Epiru, jest obecnie małym, uroczym, sennym miasteczkiem. Do atrakcji turystycznych, na które starczają 3 godziny, zalicza się sławny kamienny most (w jednym przęśle zamurowano ponoć żywcem żonę głównego murarza), 3 piękne kościoły, w tym nietypowy Panagia Paragoritisa oraz starożytny obwarowany akropol, który dobrze prezentuje się od zewnątrz i do którego lepiej nie wchodzić.
Szkoda, że padało przez cały prawie nasz pobyt i że zaświeciło słońce na nasz wyjazd. Ale Arta zaliczona, stawiam przy niej ptaszek w dzienniczku.
2004-02-27, Slowa poziomu D (?) (NGR)
Dawno nie pisalem nowych slow:
- ginekothiras (lub berbadis): mezczyzna uganiajacy sie za kobietami;
- epideksiomania: ekshibicjonizm;
- epidiksi ruhon: pokaz mody;
- epitheoritis (Gatzet): inspektor (Gadzet);
- ores ehmis: godziny szczytu;
- ifesi: zmniejszenie, spadek (rowniez bialy klawisz w fortepianie);
- sintetagmenes: (kartezjanskie) wspolrzedne;
- polimesa: mutlimedia;
- ktl (ku-tu-lu) - itd.
2004-02-27, Wiec polityczny - ND
Obserwowanie kampanii wyborczej, której nie jest się adresatem z jednej strony pozwala zobaczyć jej groteskowość, z drugiej nie pozwala dać się jej porwać i uwieść.
O 19:30 miał przyjechać na wiec polityczny przyszły premier Grecji (jeśli wierzyć sondażom), lider zwycięskiej partii – Nea Dimokratia - w nadchodzących wyborach (jeśli wierzyć sondażom), Kostas Karamanlis. Spóźnił się pół godziny, ale to nic. Atmosfera na głównym placu Janen i na przyległych ulicach była gorąca: tysiące ludzi machających niebieskimi flagami – narodowymi i partyjnymi, rytmiczna muzyka, migające kolorowe światła, setki balonów, konferansjer co pięć minut obiecujący, że „już za chwilę będzie z nami...”. Gdy Karamanlis się rzeczywiście pojawił, wystrzeliły w górę sztuczne ognie, balony zostały wypuszczone z siatek i poszybowały w nocne niebo, nagle plac został sztucznie zadymiony i obsypany tysiącem błękitnych karteczek.
Przemawiał pół godziny. Intonacją wyraźnie podkreślał, kiedy są momenty przełomowe: gdy zamachać flagą i zatrąbić, bądź zaklaskać. I klaskaliśmy. Krzyczeliśmy „telos!” (koniec) i „o topos hriazete alagi!” (kraj potrzebuje zmiany), można powiedzieć, że bawiliśmy się bardzo dobrze. Po zakończeniu puszczono resztę ogni, balonów, dymu i karteczek.
Karamanlis nie powiedział niczego, czego byśmy już nie słyszeli – to przecież jeden z wyborczych przystanków, a każdy wygląda tak samo - ale był bardzo przekonujący. Dokończenie inwestycji w Epirze, wykorzystanie jego naturalnego bogactwa, komputer dla każdego ucznia, rozwój turystyki, zwiększenie emerytur. Program maksimum. Poczekamy do środy na przyjazd jego rywala. Nie oczekuję różnic, tyle że zamiast błękitu ND będzie zieleń PASOKu.
Największe wrażenie zrobiły na mnie wózki, z których sprzedawano flagi, koszulki, czapki, szaliki ND. Podobne wózki widziałem przed meczem przy stadionie Panathinaikosu.
2004-02-26, Po
Grecy, Polacy, Niemcy, Czesi, Turcy, Bułgarzy, Rumuni, Hiszpanie, Portugalczycy, Włosi, Belgowie, Rosjanie, Gruzini, Albańczycy, Kazachowie, Serbowie, Słoweńcy. Gratulacje, Grzesiu, z powodu zgromadzenia tak wielkiej i szacownej grupy ludzi.
Nie było to party w potocznym rozumieniu tego słowa. Żadnych właściwie tańców z racji braku miejsca. Rozmowy i wręczanie pożegnalnych prezentów. Zawiązało się mnóstwo nowych znajomości.
Skończyło się o piątej, choć grupa IKY, z którą wróciłem, już o trzeciej łapała autostop do centrum - a stamtąd taksówką.
2004-02-26, Pożegnanie Grzesia
Ten wpis jest generalnie dosyć osobisty, ale co tam, raz na jakiś czas zdrowo porzucić reporterski ton.
Odbyło się szybko, prawie tak szybko, że prawie bez emocji. Po zajęciach zjedliśmy jeszcze polską kolonią obiad, podczas którego Grześ dotrzymał słowa i zatańczył na stole przed całą stołówką – w rytm swojej ulubionej piosenki Ise sto ema, stis flewes, sta kitara mu, ukłonił się i dostał brawa. Potem już wspólne gorączkowe dopakowywanie (!), chyba w siedem czy osiem osób, pełne dramatyzmu próby doprowadzenia pokoju do przepisowego stanu, nerwowy maraton z bagażami do postoju taksówek i chwile na dworcu autobusowym.
Taki wyjazd przypomina tyle innych wyjazdów, kiedy się machało z pociągów lub promów, kiedy się podnosiło rękę w geście pożegnania na lotnisku przed przekroczeniem granicy. Wiele szczęśliwych pożegnań, że wreszcie się wyjeżdża, oddala, zostawia; wiele płaczliwych, że coś się kończy, zostaje, nie wróci. Calvino w Niewidzialnych Miastach wciąż bawi się takimi dejá vu: momentami granicznymi, które wskazują na inne, minione momenty. Z jakiegoś punktu widzenia każdy z nich jest taki sam: zmienia się tylko perspektywa – albo się żegna, albo jest się żegnanym.
(W ostatnim paragrafie blogowego wpisu „zwraca się kamerę na siebie”.) Taki wyjazd uświadamia w pełni, jak wiele znaczy osoba, której już z nami nie będzie. Nie będzie żartować i wspierać, nie będzie słuchać i łagodzić. Dla mnie wyjazd Grzesia, człowieka, który został moim przyjacielem i azylem, oznacza wejście w nowy, trudniejszy etap pobytu tutaj. Muszę być bardziej dorosły i samodzielny: bardziej samotnie podejmować ważne decyzje w sprawach, na które mam wpływ i bez bezpośredniej asekuracji nauczyć się akceptować sprawy, na które nie mam wpływu. Wreszcie zrozumieć, które sprawy są które.
2004-02-25, Przygotowania
Dzisiaj jest Środa Popielcowa, wiem. Tutaj jednak wszystko się myli: pory roku, posty, wyznania. Co jest kiedy?
za dwie godziny rozpocznie się pożegnanie Grzesia. W pokoju bałagan plus tak zwana bułgarska mafia, czyli nowi Bułgarzy z ERASMUSa (swoją drogą sprytne te przezwiska: hiszpańska inkwizycja, polska kolonia...). Grześ wypompowuje wodę z balkonu. Dziewczyny w tajemnicy przygotowują Prezent. Perama zbiera się do wyjazdu na kampus. Pada deszcz.
Po południu z Księżniczką kupiliśmy czipsy, wina, pseudo-Bailey's i czekolady w Dia, supermarkecie ulubionym przez studentów. Kupiliśmy też Grzesiowi bilet. Jutro zaniesiemy mu bagaże na dworzec i pomachamy chusteczką. Ciekawe, jak będzie w Janenach po jego wyjeździe - na pewno gorzej.
Ciekawe, ile osób jutro nie dotrze na zajęcia.
Ciekawe, ile razy pisałem blog przed lub w trakcie, nie zaś po.
2004-02-25, Delikatnie gorzka uwaga
Niektóre tak zwane dobre cechy są specjalnie oceniane tak pozytywnie. Więcej z nich szkody niż pożytku, trzeba więc to jakoś zrekompensować.
Po co komu nie-giętkie morale, po co wierność, nie-oportunizm? Dlaczego nie "można wszystko, byle cicho, by we własnym gronie było", jak śpiewa Homo Twist? Dlaczego nawet przed sobą samym muszę być porządny, pracowity, prawomówny, pilny?
Może powiniem napisać możliwość komentowania, bo nikt mi maila z odpowiedzią raczej nie prześle.
2004-02-24, Survival (2)
Jeszcze jedna metoda „przeżycia”, na której się przyłapałem:
Dzień organizuje się tworząc listę rzeczy do zrobienia. Najlepiej, by a) była długa i by b) zawierała przynajmniej jeden punkt wyrażony w czasie niedokonanym (np. po „wyrzucić śmiecie” może się znaleźć „pisać pracę doktorską”) lub określający czynność niemożliwą do wypełnienia („odpisać na wszystkie maile”, „zostać lepszym człowiekiem”, „przetłumaczyć Chadzisa do końca”). Zapewni to wieczność listy, czyli nie doprowadzi do sytuacji, w której lista zostanie wypełniona, ponieważ paradoksalnie właśnie o to chodzi – by coś pozostało do zrobienia.
Co jakiś z góry ustalony czas (lub właśnie nie-ustalony) można się nagrodzić przerwą, spacerem, słodyczem, zakupem, dwoma dniami wolnego, wyjazdem na wycieczkę.
Ciekawe, dlaczego przeoczyłem wady tej metody, bo na pewno są.
2004-02-24, Idzie wiosna
Słychać kumkanie żab.
2004-02-23, Początek postu
Z nieznanych mi powodów Wielki Post w Grecji zaczyna się dzisiaj. Ma to i dobre strony - już dzisiaj jedliśmy w stołówce chałwę.
Pogoda niestety nie dopisuje, więc nie zobaczę tego, na co się nastawiałem - puszczania latawców. Zadowolę się reportażem w wiadomościach, gdzie pokażą wzgórze Filopapu w Atenach i - mam nadzieję - dzisiątki kolowych latawców.
Niech już nie pada.
2004-02-23, Język turecki (2)
Luźne uwagi, które nachodzą przy odrabianiu pracy domowej i wertowaniu słownika:
psy szczekają, a karawana idzie dalej: it ürür, kervan türür, rym w wersji tureckiej sugeruje, że nie jest to polskie przysłowie; w sumie mogłem się tego spodziewać...
hayduk - rozbójnik, czyli chyba hajduk
ibrik - czajnik, czyli imbruk (ale czy my od nich, czy oni od nas?)
Udało mi się już wpaść na pierwszą swoją etymologię ludową. od okul liczba mnoga brzmi okullar, więc podsumowałem, że to okulary. Nie, to szkoły...
Słownik (malutki A7, wyd. Ex Libris – „napisany z wykorzystaniem komputerowej analizy najczęściej występujących słów w języku tureckim”), a więc słownik przyjemnie niekompetentny. Niektóre słowa są z kosmosu: gürül gürül – dźwięk wydawany przy płukaniu gardła; guruldamak – burczeć w brzuchu; köcek – źrebię wielbłąda.
Swoją drogą ile taki malutki nawet słownik mówi o przeszłości narodu: maya - wielbłądzica, izzetinefis - poczucie własnej godności, imaret - bezpłatna jadłodajnia (czyli wiadomo już, czym był imaret w Kawali) oraz – najlepsze – Pazar. – niedziela, a w niedzielę oczywiście odbywa się bazar!
2004-02-23, Po prostu wpis
Wieczorem polska kolonia minus sekcja kanadyjska była w gościach u Beaty i Wangelisa. Wyjaśniło się wiele jeżeli chodzi o konkrety dotyczące jedzenia na początku postu. Przede wszystkim cienki chleb z sezamem, zwany ligada (?), potem taramosalata (charakterystyczna różowa pasta z ikry) z oliwkami. Beata zaserwowała nam też peinirli (słowo tureckie już na odległość), czyli podłużoną zapiekankę z serem i szynką oraz komplet pysznych surówek (to chyba mało greckie). I jak tu jadać w leshi?
Obejrzeliśmy też fragmenty jednych chrzcin i dwóch ślubów. Magia. Szczególnie takie detale jak ubiór dziecka do chrztu, czy nowożeńców „taniec Izajasza”. O co chodzi?
2004-02-22, Koniec karnawału
Już po wszystkim. Nawet ci, którzy pojechali na "centralny karnawał" do Patry, już wrócili.
W piątek byliśmy w Poco Loco na kubańskiej muzyce. Siedzieliśmy co prawda na górze, ale i tak było naprawdę zabawnie. Polska kolonia - 5 osób - w komplecie. W nocy piliśmy jeszcze u Grzesia w pokoju herbatę.
W sobotę odbyła się parada, wieczorem przyjechali znajomi Hany, Czeszka i Grek, zabrałem się więc z nimi do Zagorii i pokazałem mostki w okolicy Kipi. Wieczorem odwiedziliśmy jeszcze karawałowe ognisko Jorgosa, gdzie bawiło się wielu naszych. Potem zmęczony jak rzadko zasnąłem o 22 i wstałem w niedzielę o 9.
Rano odwiedziliśmy jasknię, potem spacerki po mieście, krótka wycieczka na wysepkę i kawki, czyli welcome to Ioannina. Pod wieczór rozpadało się na dobre, ale nie przeszkodziło aż 15 ogniskom w całych Janenach. Lokalny obyczaj zwany "tzamala" - wielkie ogniska przy których się je, pije i tańczy do rana. Widzieliśmy dwa - centralne w Kastro oraz nasze lokalne w Perama. U nas było o tyle przyjemnie, że mieliśmy żywą muzykę.
Szkoda, że padało. Widziałem niewiele.
2004-02-22, Jaskinia w Perama
Po ponad 120 dniach mieszkania w Perama zajrzałem wreszcie do pzesławnej jaskini, powodu, dla którego Perama tak się rozrosła. Jaskinia jest zadziwiająco długa. Idzie się ok. 40 minut wchodząc i schodząc do kolejnych sal.
Największe wrażenie robi pomysłowość w nazywaniu formacji skalnych: krzyż, złamane drzewo, skrzydło orła, kamienna fontanna, martwe miasto, święty Mikołaj. Szkoda, że nie zatrudnili pisarza z fantazją, na przykład Borgesa. Idąc betonowym chodnikiem przez las stalagmitów myślałem sobie o jego potencjalnych nazwach: pożar w labiryncie, Paryż o poranku, zagłodzone wojsko, Hannibal.
2004-02-21, Kolejna parada
21 lutego 1913 wyzwolono Janena. 101 lat później przeparadowaliśmy z tej okazji przez centrum miasta. Tym razem poszło zadziwiająco sprawnie. Krótki trening w gymie, niedługie oczekiwanie w centrum - 10 minut marszu i już po wszystkim. Praktycznie żadnych zmian w stosunku do znanej parady z 28 października. Wiadomo, po co zmieniać schematy, które działają.
Jestem dumny: przeparadowałem przez Kostasem Stefanopulosem - prezydentem Grecji! Były obiecane czołgi, wozy opancerzone, dżipy z ciężkim uzbrojem, helikoptery Bella i klucz Tornad. A my pojechaliśmy znowu do Ioanniotiko Saloni i upijaliśmy się w przyjaznej atmosferze białem winem Awerof/Katoi.
2004-02-20, Ostatnie dni karnawału
Grecki Tłusty Czwartek był tydzień wcześniej, karnawał zaś skończy się dwa dni wcześniej, w nocy z niedzieli na poniedziałek (tzw. Czysty Poniedziałek, Kathari Deftera). Wiele osób jedzie do Patry oglądać wielkie pochody karnawałowe, wielogodzinną paradę głównymi ulicami miasta. Podobne parady już trwają i w innych miejscach, widziałem wczoraj relację z Arty, coś się na pewno dzieje w ateńskiej dzielnicy Moschato.
W Janena w sobotę i niedzielę będą foties - ogniska. Znamy jednego z organizatorów, zapewniamy sobie dobre miejsca.
Traf chciał, że i dzień Wyzwolenia Janen wypada jutro, więc czeka nas parada, o ile nie będzie padać.
A dzisiaj, zaraz, idziemy na koncert kubańskiej muzyki do meksykańskiej restauracji. Przynajmniej jedno wyjście karnawałowe, a co tam!
2004-02-19, Klimatyczne deja vu
Zdarzyło mi się to wczoraj, w Metsowie, kiedy przy restauracyjce górskiej poczułem się, jakbym jeździł właśnie Polsce na nartach.
Dzisiaj znowu, przed szpitalem na uniwersytecie (byłem z Grzesiem załatwiać papiery) poczułem angielską łagodną wiosnę. Nie wiem, co powoduje takie uczucie, które czasem utrzymuje się i kwadrans. Zapach, "coś w powietrzu", temperatura?
A może nostalgia?
2004-02-18, Narty i Metsovo
Nikt się nie spodziewać, że wycieczka się w ogóle odbędzie. Ale o 8:30 rzeczywiście stał autobus i o 9:00 rzeczywiście wyruszył. Było wśród nas więcej czudzoziemców niż Greków, ale i tak autobus nie był wypełniony nawet w połowie. I pojechaliśmy do centrum narciarskiego (hionodromiko kentro) w Metsowie, na granicy Epiru i Macedonii, tuż przy przełęczy Katara.
Jechaliśmy serpentynami w pięknych górach - pod nami, nad nami na wpół skończona Egnatia Odos, wielka autostrada łącząca Saloniki z Igumenitsą nad Morzem Jońskim składająca się głównie z długich tuneli i karkołomnych wiaduktów. Robią wrażenie estakady zawieszone nad przepaścią.
Dotarliśmy do Metsowa po 10. Centrum malutkie - dwa wyciagi: wyrwiłapka i talerzyk, górka - raczej ośla łączka. Ale pusto - i tanio. Ekwipunek na cały dzień 8 euro, przejazdy 3 euro. Po krótkiej rozgrzewce zaczęliśmy jeździć - początkujący stawiali pierwsze kroki na nartach, reszta sobie zjeżdżała na kreskę. Potem, jak się nam znudziło, wyciągęliśmy najlepszych początkujących (Nastję i Izabelę) na górkę i uczyliśmy ich skręcać pługiem i zatrzymywać się na życzenie. Parę malowniczych wywrotek, ale panie poczyniły ogromne postępy. Posiedzieliśmy jeszcze chwilę w pobliskiej tawernie i pojechaliśmy na godzinkę do Metsowa.
To przebogate wołoskie miasteczko, leżące na stromym stoku. Żadna z ulic nie jest prosta, ani równa. Teraz, zimą, kiedy zalega śnieg i lód, niektóre części są niedostępne bez odpowiednich butów. Architektura kamienna, z drewnianymi werandami, wypieszczona, nawet w najmiejszych uliczkach. Stary kościół metropolitalny kapiący od złota, o ścianach pokrytych bajecznie kolorowymi freskami. Szkoda, że nie wolno było robić zdjęć.
Metsowici przysłużyli się Grecji. Wielu z nich było wielkimi dobroczyńcami - założyli między innymi Politechnikę Ateńską. Stąd miasteczko obfituje w popiersia swoich sławnych synów.
Godzina to za mało, ale lepszy niedosyt niż przesyt. Wrócili w szampańskich humorach, spaleni słońcem i w strachu o pobudkę następnego ranka. Będzie boleć!
2004-02-18, Niewdzięcznik
Jestem niewdzięcznikiem za każdym razem, gdy się skarżę. Zrozumiałem to jasno wracając wczoraj Peramą do hotelu. Jestem w Grecji i mam jeszcze mnóstwo czasu. Przebywam w Epirze, gdzie nigdy nie byłem. Jeżdzę w tyle miejsc, o których marzyłem. Chodzę w góry co tydzień. Mam dostęp do bibliotek. Mam okazję obserwować kulturę ludową, a nawet śpiewać piosenki. Poznałem i na pewno jeszcze poznam tylu wspaniałych ludzi. Uczę się języka, który tak mi się podoba. Przygotowuję się do testu na najwyższym poziomie tak intenstywnie, jak tylko się da. I tak dalej.
Tak niewiele potrzeba do absolutnego szczęścia (apoliti eftichia). Gdy miał i to, taka sytuacja byłaby aż niesprawiedliwa.
2004-02-17, Pobudka
Budzę się i myślę, że jest rok temu i że powiem: "wiesz, miałem dziwny, niepokojący sen.".
2004-02-17, Piosenka ludowa (trochę NGR)
Στης πικροδάφνης τον ανθό έγειρα ν' αποκοιμηθώ
Λίγο ύπνο για να πάρω, άιντε, είδα όνειρο μεγάλο
Παντρεύεται η αγάπη μου, το κάνει για γινάτι μου
Βγαίν' και παίρνει τον εχθρό μου, άιντε, για το πείσμα το δικό μου
Και στη χαρά με προσκαλούν και για κουμπάρο με καλούν
Νούνο για να στεφανώσω, άιντε, δυο κορμάκια να ενώσω
Περνώ τα στέφανα χρυσά, βάστα καημένη μου καρδιά
Και λαμπάδες απ' ασήμι, έλεος κι ελεημοσύνη
Και τα χερό- κι αϊμάν αϊμάν, και τα χεροκρατήματα
Λέει κι αυτά μαργαριτάρι, χαρά στο νιο που θα σε πάρει
[Moje koślawe tłumaczenie]
Pod kwiatem oleandra położyłem się
By złapać trochę snu i miałem wielki sen
Wychodzi za mąż moja miłość na złość mnie
Bierze sobie mojego wroga na moje utrapienie
I z radością zapraszają mnie na drużbę
Abym im założył wieńce i połączył dwa ciała
Biorę dwa złote wieńce, cierpi moje biedne serce
I srebrne lampiony, biada mi, litości
I brawa, biada, biada, brawa
To mówi perła (?), radość chłopcu, który się z tobą ożeni
2004-02-17, Kosmopolici
W grupie z wieloma narodowościami. Obiad z Polakami. Po południu wizyta Turczynek i Hiszpanek. Kolacja u Włoszek. Kino z Polakiem, Rumunką i Hiszpanką. Nocleg u Hiszpanki. Dzisiaj kłótnia z Czeszką, herbata z Bułgarką, party u Gruzinek, lekcja u Turczynek.
Rozmawiamy po grecku - z reguły.
2004-02-15, Wkrótce wybory
Grecja żyje wyborami do Parlamentu, które już za trzy tygodnie. Liczą się dwie partie: rządzący PASOK (teoretycznie lewica) i Nea Demokratia (teoretycznie centro-prawica). W sondażach prowadzić ND - aż 5 procentami. I co za zbiegi okoliczności: przewodniczącym ND jest Kostas Karamanlis, siostrzeniec tego samego Karamalisa, który założył ND. Przewodniczącym PASOKU jest Jorgos Papandreu, wnuk tego Jorgosa Papandreu (który z kolei był wnukiem Zygmenta Mineyki) i syn tego Andresa Papandreu. Przewodniczącym PASOKU zresztą zmienił się tydzień temu (poprzednim był Kostas Simitis), partia zmieniła zaś logo i przynajmniej teoretycznie orientację.
W telewizji pełno wieców przedwyborczych. Obaj przewodniczący jeżdżą od miasta do miasta i w powodzi zieleni (PASOK) lub błękitu (ND) wygłaszają długie i kwieciste mowy - pełne wzajemnych oskarżeń. Złośliwcy twierdzą, że kopiują nawzajem od siebie, a ich programy wyborcze w rzeczy samej niczym się nie różnią.
Czekam na eskalację gorączki przedwyborczej. Obiecuję sobie dużo zdjęć.
2004-02-15, Język turecki
Znowu z programem systematycznej realizacji marzeń zacząłem uczyć się tureckiego. Turczynki udostępniły mi nowoczesny podręcznik, zaopatrzyłem się w słownik i w gramatykę. Jestem na drugiej lekcji.
Język turecki wydaje się bardzo trudny. Są w nim dziwne zasady doklejania przyimków na końcu, zgody między samogłoskami, a co najbardziej obiecujące (o ile moje nauczycielki nie kłamią) - nie ma w nim wyjątków. Każda zasada gramatyczna działa zawsze. Chyba zawsze chciałem się uczyć takiego języka.
Byle starczyło zapału - zarówno z mojej strony, jak i ze strony Bilge, Gulcin i Ceylan.
2004-02-14, Święty Walenty
Ostatni raz znowu coś organizowałem. Rano pojechałem do Jorgosa, żeby mu powiedzieć o wczorajszej porażce w dodzwanianiu się do tsipuradików. Opisał mi trasę do dwóch kandydatów na dzisiejsze wieczorne przesiadywanie. Wypożyczyliśmy z Dżoaną filmy walentynkowe, obkupliśmy się w Dia w walentynkowe słodkości (w tym w podejrzanie tanią podróbkę Bailey'sa) i pocałowaliśmy klamki obu tsipuradików. Numerów telefonów oczywiście nie znaleźliśmy.
Popołudnie przesiedzieliśmy przed telewizorem i oglądaliśmy na dvd kolejno "Moulin Rouge" oraz "Head over Heels". Zasłodziliśmy się dokumentnie. Wieczorem pojechałem, by zaklepać jakieś stoły dla naszej wesołej kompanii. W "Mithosie" nic, ale w "Sholarhio" się udało. Spotkałem wszystkich pod nomarhią. Przyszło ze 25 osób!, w tym dwóch Turków z trackiej Ksanthi. Jeden z nich okazał się Pomakiem, czyli członkiem trackiej mniejszości etnicznej - muzułmanem mówiącym po słowiańsku.
Tsipuradiko zaoferowało dobre tsipuro i przystawki, niestety nawaliły mezedes i tańce. Z instrumentów mieliśmy tylko tumbeleki Jorgosa, Miczu z fletem i klarnetem nie przyszedł. Wyszła po prostu walentynkowa nasiadówa przy stołach w atmosferze na 3+. Dobre i to, przynajmniej żeśmy się zebrali, spotkali i pogadali. Kiedy się trochę rozluźniło i część poszła na miasto uderzyć do klubów, usiedliśmy z Jorgosem i zaśpiewaliśmy razem (moje marzenie się spełniło!) - "Tis Pikrodafnis ton antho" i "O jatros", dwie cudowne epirockie ludowe piosenki. Dobrze, że Grześ poszedł, dobrze, że Dżoany nie było, bo by się pukali w głowę.
Następne greckie atrakcje czekają nas w następny weekend - ostatni weekend karnawału, kiedy w Janena będą się palić ogniska.
Wieczór zakończył się w hotelu, o 3 rano, gdy z Bułgarkami i Turczynkami szantażowaliśmy Nikosa (z recepcji) zorganizowaniem pidżama party we foyer, ale wreszcie nas wyrzucił spać.
Rano w góry nie poszedłem.
2004-02-13, Impresje
Gdy wczoraj wracaliśmy z tawerny, była noc, gwiaździste niebo, światła Janen w oddali i Sara Brighton śpiewająca "Time to Say Goodbye". Jak zachować takie chwile, jak je przekać?
Hana kiedyś uświadomiła mi, że frantycznym pstrykaniem aparatem próbuję właśnie zachować chwilę, oddać moment. Tak jak robili impresjoniści malując jeden obiekt dziesiątki razy.
I uzupełnienie z wizyty w Galerii. Przewodnik powiedział, że impresjonistom zależało na odmalowaniu światła.
Elementy do siebie pasują - ile razy kierowałem aparacik na słońce?
Tylko - jak sfotografować noc?
2004-02-13, Dzwonię do restauracji
Na Walentego chcemy iść do tsipuradiko z Grekami. Będziemy pić tsipuro, jeść mezedes i słuchać muzyki ludowej w ich wykonaniu. Na pewno wchodzą w grę też śpiewy i tańce. Pięknie.
Ale jutro Walenty, a na domiar złego sobota. Trzeba by zarezerwować stoliki dla 20 kilku osób. No to znajdziemy telefon.
Książka telefoniczna nie zna ani tsipuradika "Sholarhio", ani "Mithosa". Schodzę na dół do recepcji - pytam o numery do informacji telefonicznej. 131, mówi Kieti, ale jeśli chcesz się dowiedzieć o restaurację, musisz znać nazwisko właściciela. Nazwa i adres nie wystarczą.
Nie wierzę. Dzwonię do informacji, podaję nazwę tsipuradiko. Miły pan mówi: nic mi nie wyskakuje. Nazwisko pan zna? Podziękowałem.
Wychodzi na to, że jutro będę rezerwować osobiście. Obiecuję po raz setny - ostatni raz coś organizuję.
2004-02-12, Początek Karnawału
Dzisiaj był Tsiknopempti, czyli chyba w dosłownym tłumaczeniu Tłusty Czwartek. Tsikno to podobno aromatyczny tłuszcz, który skapuje z mięsa, gdy się go opieka. My na to mówimy po prostu "tłuszcz".
Pogoda spłatała nam figla. Słoneczna wiosenna pogoda, klimat środziemnomorski zamieniła się na słoneczną zimową pogodę, klimat kontynentalny. W międzyczasie przeszedł burzowy front ze śnieżycą. Wieczorem wypogoodziło się, ale zrobiło się zimno, a jak na janińskie warunki rekordowo zimno. Podobno nocą temperatura spadła do - uwaga! - minus 15 C! Szok.
Po kolacji byliśmy na mieście. Na ulicy trochę nieśmiałych przebierańców, Drakule, Meksykanie.
Mieliśmy spotkanie z Jorgosem Makridisem (to "onoma" w Janenach, nauczyciel matematyki i jednocześnie wielki miłośnik góry - stąd go znam). O 20:30 zabrał nas (Grzesia, Karolinę, Izabelę, Kathrin, Marikę, Tamarę, Mariannę i Tatianę) swoją hippisowską furgonetką do tawerno-restauracji aż 21 km za miastem. Wchodzimy, a tu stoły zastawione, luksus, konsternacja. Dostaliśmy pieczoną baraninę, sałaki, fety, czerwone wino.
Na początku nic się nie działo, ale potem pojawiły się instrumenty - oczywiście tumbeleki i flogera - to już standard, ale był też prawdziwy klarnet (klarino), najbardziej epirocki instrument. I zaczęły się śpiewy, a potem tańce. Na parkiecie wylądowali wszyscy, nawet ja. Orkiesta przeniosła się na środek sali, wokół niej tańczył korowód. Na końcu odśpiewano parę spróśnych karnawałowych piosenek - a capella.
Wieczór udany, tym bardziej, że dla paru osób było to pierwsze zetknięcie z żywą muzyką ludową. I gdybym tylko umiał bardziej się bawić, niż obserwować - byłbym zbawiony.
2004-02-11, Żart
Była kiedyś taka książka Kundery. Ale tam chodziło o konsekwencje polityczne, tutaj kończy się tylko na migrenie, tyle że grupowej.
Przechodząc do sedna - mieliśmy dzisiaj wycieczkę. Od 9:15 czekał na nas charakterystyczny autobusik uniwersytecki z kierowcą Sokratesem. Okazało się, że połowy nas nie ma. Wyjaśnianie Ewi, że reszta "jest chora" była nawet zabawna - do czasu. Z obu stron: z naszej i ze strony Centrum to gra pozorów. Obie strony udają, że druga strona ją interesuje. My wychodzimy na tym nieco gorzej.
Autobus zawiózł nas pod Galerię Miejską (Pinakothiki), gdzie czekała na nas nasza ulubienica Waso. Okazało się oczywiście, że "mamy pecha" i w Galerii jest tylko wystawa stała zajmująca pięterko. Wystawa czasowa się skończyła, następna rozpocznie się za tydzień. Waso chodziła z topniejącą grupką od obrazu i obrazu i czytała podpisy. Reszta snuła się po kątach i narzekała we wszystkich językach Środkowo-Wschodniej Europy. Nie wiem, co gorsze: czy rażąca, wręcz bezczelna niekompetencja ze strony Waso, czy te nudne, powtarzane po stokroć, szeptane słowa skargi. Podsłuchałem (metoda etnograficzna!) jedną z naszych jak mówi do siebie: "co to za artyści, nasi rosyjscy to dopiero artyści!". Klasyk.
To samo powtórzyło się w Muzeum Etnograficznym, z tym że już wszyscy byli zmęczeni (mało co męczy tak, jak nuda) i zaczęli się pod różnymi pretekstami - lub po prostu chyłkiem - urywać.
I jeszcze to odmładzające uczucie cofnięcia się w czasie do podstawówki, kiedy kazano uważać na jezdnię, na samochody i upewniano się, czy sami możemy poczekać na autobus.
Dobrze, że była słoneczna pogoda. Przydała temu dniu odrobinę dystansu i uczucia, że to jakiś żart.
2004-02-11, Stare, sprawdzone
Przyłapuję się, że czytam książki, które już czytałem. Kundery "Nieznośna lekkość bytu", Calvino "Niewidzialne miasta", Borgesa "Fikcje" (trudność polega tylko na czytaniu ich po grecku, choć to swoją drogą absurdalne czytać je po grecku, szczególnie Kunderę, tłumaczonego z francuskiego).
Do kina chodzę z reguły na filmy, które już widziałem. Powtórzyłem "Powrót króla", powtórzę "Kill Billa".
Słucham muzyki nieuznawanej nawet za hity zeszłego roku. Maria Fanduri i "ena to chelidoni" ma więcej lat niż ja. I Nirvana, Ray of Light Madonny, Mobiego Play lecą na okrągło.
Nie rozumiem dlaczego. Czy to nostalgia, czy reakcja obronna na nowe, które mnie otacza. Na to, że wciąż poznaję, muszę poznawać nowych ludzi.
Przypomina mi się piosenka Radioheada, której ze sobą nie wziąłem - no alarms and no surprises, please. Stare, sprawdzone książki, filmy, muzyki nie zaskoczą, najwyżej przypomną.
2004-02-10, Życie w akademiku (2)
Zrutynizowana przyjemność. Trudno to opisać inaczej - mogę później wstawać, mogę mówić po polsku, mogę na stałe siedzieć w internecie, a co najważniejsze mogę obcować na co dzień z naszą super polską paczką!
Trochę rutyna, ponieważ po obiedzie zaszywam się sam w pokoju u Grzesia i odrabiam grecki albo uzupełniam strony. Czasem składam wizyty lub są mi składane i tak mija czas, znów przez palce.
Ale: jutro kino, pojutrze tsipuradiko, w sobotę teatr, w niedzielę góry. Cele same w sobie czy substytuty? Trudno powiedzieć.
2004-02-08, Znów Zagoria (góry-my 0:1)
Kolejna przyjemna niespodzianka od Klubu Górskiego. Już o 7:00 jechaliśmy znów do Zagorii. Tym razem nie w kierunku Monodendri, ale na Kipi, aż do wioski Negades. Stamtąd wędrówka na szczyt ok. 1600 m npm, którego nazwy nie pamiętam. Po drodze zobaczyliśmy cztery kamienne końskie mostki, z których słyną Zagoria i których nie było nam dane zobaczyć podczas wycieczki z IKY.
Wioska przepiękna, w większej części opuszczona, ale i tak sprawiająca miłe wrażenie. Wyruszyliśmy szybko, nie było się jak jej przyjrzeć.
Droga przez błoto i mokry śnieg, lasy pokrytymi mchami i porostami, bardzo malownicza, choć miejscami niełatwa. Szliśmy "na czuja", często na przełaj. Widziałem przez cały dzień najwyżej dwa oznaczenia szlaków. I ślady dużego niedźwiedzia z niedźwiadkiem u boku. Po czterech godzinach weszli na szczyt, nagi, pokryty zwietrzałymi skałami. Akurat wyszło słońce. Widok rozpościerał się wspaniały - wreszcie zobaczyłem upragione Timfi, a za nim są i Smolikas, i Grammos, obydwa powyżej 2600 m, gęsty śnieg, ostre granie.
Pod górę szliszmy długo i monotonnie, schodziliśmy w dół jak na skrzydłach, choć w przemoczonych butach. Na górze zapadaliśmy się w śnieg po kolana. Idąc w dół godzinami biliśmy się na śnieżki.
Zeszliśy do wioski (znalazło się i tsipuradiko, gdzie cukiernik Michalis serwował kolejki). Odwiedziliśmy ten dziwny, trójnawowy kościół o trzech wezwaniach, w którym mieszkanka Negades pokazywała latarką ikonografie i nauczała o... ikumenizmie!
Potem już tylko podróż powrotna z postojem w tawernie i tradycjnymi wielkim pitami z Zagorii.
Za tydzień Mitczu poprowadzi nas na Hionistrę przy zameczku w Paramithia!
2004-02-07, Aresztowali naszych!
W południe Gruzinki oraz Natalie były pod Zarą. Naraz w sklepie zrobiło się zamieszanie, a ich szóstka została zgarnięta przez policję i zabrana na komisariat - w gęstej eskorcie. Dziewczynom zrobiono zdjęcie "przy kratach" i spisano. Nikt się im nie przedstawił, zabroniono im za to rozmawiać w ojczystym języku (po rosyjsku lub gruzińsku). Na pytanie, dlaczego zostały tak potraktoane,odpwiedziano im, że są cudzoziemkami. Na widok papierów z uniwersytetu, zapytano: w jakim barze pracujecie. W końcu, po godzinie, dwóch zostały wypuszczone.
W Zarze podobno doszło do kradzieży. Jakaś Rumunka udawała epileptyczkę, zniknęły pieniądze z kasy i parę ubrań. Nasze dziewczęta były jednak na zewnątrz (choć podobno ŚLEDZONE od rana).
Na razie nie ma żadnej reakcji, przeprosin, wyjaśnień. Nic. Centrum próbuje uzyskać cokolwiek, ale bez skutku (i zdziwienia z naszej strony). Od jutra telefony, ambasady, policje i IKY. Atmosfera jest lodowato zimna.
2004-02-07, Kolonia polska
Tak na nas mówią Hiszpanie: "poloniki apikia". Dotarła do nas Karolina z Łodzi. Jest na ERASMUSie, będzie studiować informatykę. Drugi raz w Grecji. Od poniedziałku zacznie naukę języka.
2004-02-06, Trendy i passe
Rano doszliśmy z Jeleną do wniosku – jadąc przepisową godzinę autobusem na uniwersytet – że mody w Perama/Janena/Duruti (Duruti czyli kampus) zmieniają się w kalejdoskopie. Do passé należy już: chodzenie na kawki w Janena, jedzenie suwlaki w Perama, ekscytowanie się wyprzedażami. Do trendy zalicza się ostatnio towarzystwo z IKY (wizyta macho-mangasa-popular boy’a Babisa na wczorajszym party jest koronnym dowodem), chodzenie w góry (!) oraz tsipuradika, czyli podejrzane bary, w których serwują domowej roboty alkohol z zakąskami.
Trendy jest po prostu ten, kto dyktuje co jest trendy. Passé są ci, którzy nie nadążają.
2004-02-05, Wycieczka do Zagoria
Nareszcie pogoda dopisała i znalazł się dla nas uniwersyteckie autobus. Pojechaliśmy do Zagoria, grupy malowniczych czterdziestu paru wiosek leżących w górach między Mitsikeli a Timfi, gdzie zachowało się mnóstwo przykładów tradycyjnej górskiej architektury. Domy z epirockiego szarego kamienia kryte kamienną plaką. Nazwa Zagoria jest oczywiście słowiańska.
Zaskoczyło mnie, jak blisko Perama znajdują się Zagoria: w ciągu pół godziny już byliśmy na krętej górskiej drodze prowadzonej do poszczególnych wiosek. Zupełnie inny klimat – nawet na południowych stokach leżał jeszcze śnieg, choć w Perama nie ma go już od tygodnia. Autobus wspiął się najpierw do Witsa, która malowniczo zajmuje stok południowego zbocza, a następnie dotarł do Monodendri, jednego z końców wąwozu Wikos - najgłębszego w Grecji (jak twierdzą Grecy: Księga Guinnessa w 1997 przyznała, że jest to najgłębszy wąwóz świata). Nie jest najdłuższy, ale rzeczywiście niewiarygodnie głęboki – 900 metrów. Zaczyna się we wsi Wikos, kończy w Monodendri. Na wiosnę, gdy spłyną śniegi, zejdziemy do niego.
Wieś Monodendri jest cudownym labiryntem o brukowanych stromych uliczkach, wysokich kamiennych murach i wielu dobrze zachowanych tradycyjnych domach. Mieszkańcy to przede wszystkim bogaci letnicy, którzy wykupili już całe Zagoria (jak Mani, jak Pilion), rdzennych – i zimowych – mieszkańców jest garstka: widziałem tylko jedną na czarno ubraną staruszkę. Odwiedziliśmy klasztor Aja Paraskiwei, skąd zajrzeliśmy wgłąb wąwozu, zwiedziliśmy też galerię mieszczącą się w odrestaurowanym kamiennym dworku. I to by było na tyle... Następnym punktem wycieczki była podróż do stołówki studenckiej.
Znów przykre doświadczenie. Zagoria takie piękne, ale dano nam polizać lody przez szybkę. Nie chcę pisać ani jednej skargi na naszą przewodniczkę Waso, bo nie warto. Trudno, obejrzymy więcej samodzielnie – na wiosnę.
2004-02-05, Urodziny Tamary
Wieczorem obeszliśmy hucznie urodziny gruzińskiej „małej” Tamary. Były tańce i gruzińska tiropita. Muzyka orientalna, tsifteteli. Dopisali goście, zjawiła się duża i silna grupa ERASMUSów. O 11 gospodarze pensjonatu nas wyrzucili, więc cóż, przenieśliśmy się do hotelu, gdzie zabawa trwała do 2 w nocy. Dzisiaj wszyscy byli na zajęciach i nawet w nich uczestniczyli!
Tamara popłakała się i powiedziała, że to najlepsze urodziny w jej życiu.
2004-02-04, Życie w akademiku
Grzesia współlokator wyjechał, następny będzie dopiero w weekend. Korzystam, póki mogę, by zobaczyć, jak się mieszka w akademiku. Jest bardzo miło i wygodnie. Problemy IKY-Peramy są odległe tak przenośnie, jak dosłownie. Nawet kolejna kłótnia z Ewi i potencjalną wycieczką do Patry na karnawał po prostu mnie obchodzi za grosz.
Życie w akademiku paradoksalnie jednak źle wpływa na naukę. Stały dostęp do internetu (z którego teraz korzystam, pisząc niniejszą notkę o 2:06) jest aż za dużym błogosławieństwem. Dobrane towarzystwo skutecznie odciąga od książek i ekranu, rozmawiamy raczej po grecku. Jeszcze dwa, trzy dni takiej laby, potem powrót do rzeczywistości, podróży autobusami, 4 metrów kwadratowych w hotelu Ziakas i innych codzienności.
Można powiedzieć, że mam teraz jakby ferie.
2004-02-04, Survival
Jak przeżyć na długim stypendium za granicą. Powoli można pokusić się o pierwsze obserwacje. Cały witz polega na tym, by przeżyć stypendium w dobrym nastroju i towarzystwie, wydajnie i jednocześnie zabawnie, by nie było nudno i by aż może w końcu, w ostatnie dni nie chciało się wracać. Oto garść podpatrzonych (raczej niż stosowanych taktyk):
- Zabawa, zabawa, zabawa. Wiele towarzystw, w dzień kawki w bufeciku, wieczorami imprezowanie najlepiej do rana, życie z dnia na dzień. Chodzi się cały czas zmęczonym, nie ma czasu nawet porządnie siąść i pomyśleć i ani się człowiek obejrzy, a już trzeba się pakować. Wady: pieniądze kończą się po tygodniu – Janena jest drogim miastem w drogiej Grecji. Ma się wyrzuty sumienia, że się nie pracuje. Poza tym trudne do zrealizowania, gdy ma się bazę w Perama.
- Praca, praca, praca. Jak wyżej, tylko zamiast kawek i imprez – książki i komputery (kawki traktuje się czysto instrumentalnie jako źródło kofeiny). Zaczyna się projekty, dwa języki obce, stronę internetową, artykuły, eseje, chodzi się na kółka zainteresowań (na obydwa), na DKF, na przedstawienia i koncerty w Pnewmatiko Kentro. Chodzi się cały czas zmęczonym, nie ma czasu nawet porządnie siąść i pomyśleć i ani się człowiek obejrzy, a już trzeba się pakować. Wady: Jest się kompletnie nieatrakcyjnym towarzysko. Ma się wiecznie wrażenie, że coś ważnego się traci i że takie życie jest zwykłym substytutem czegoś autentycznego. Ma się wyrzuty sumienia, że się tyle pracuje, podczas gdy inni się bawią.
- Rutyna. Stały plan zajęć każdego dnia. Bez niespodzianek – i przyjemnych, i nieprzyjemnych. To, co nazywa się „zdrowym trybem życia”. Wady: nuda!
- Uzależnienie od pogody. Automatyczne dobre samopoczucie w dni słoneczne. Wady: nie wiadomo, co ze sobą zrobić, gdy pada.
- Higienia psychiczna. Gdy ma się dobry humor, robi się wszystko, bo go utrzymać – unika się nieprzyjemnych myśli, osób i sytuacji. Gdy ma się zły humor, robi się wszystko, by go poprawić – unika się nieprzyjemnych myśli, osób i sytuacji. Wady: program w dużej mierze utopijny, szczególnie, gdy ma się zły humor. Ponieważ, gdy ma się zły humor, to nawet nie ma się ochoty go poprawić. Bywa, że celowo nie unika się nieprzyjemnych myśli, osób i sytuacji.
- Para. Poszukuje się drugiej połowy – niezależnie od stanu prawno-uczuciowego w domu. Druga osoba zajmuje i organizuje czas, pociesza i staje się celem samym w sobie. Wady: nie wiadomo, co robić po stypendium. Związek na odległość, emigracja? Możliwość skończenia się układu już tutaj, a wtedy niebezpieczeństwo pogorszenia nastrojów. Ryzyko, które podejmuje niewielu – z tego, co wiem, jest tylko jedna para w świecie IKY/ERASMUS. Parę osób związało się z tuziemcami. Większość jest wolna.
- Ulubione. Łagodna i mniej niebezpieczna wersja taktyki powyższej. Wybiera się ulubiony dzień, ulubioną potrawę w stołówce, ulubionego kierowcę autobusu, ulubiony program telewizyjny, ulubioną ulicę, ulubiony sklep, ulubioną kawiarnię... I tak się skacze od jednego ulubienia do następnego, poprawiając sobie doraźnie nastrój. Wady: metoda pachnie sztucznością na odległość. Zorba powiedziałby: ti usia ehi tetia zoi? Hamomili, hamomilaki! Jaki smak ma takie życie? Rumianku, mdłego rumianku?
- Paczka na śmierć i życie. Zamknięty i wąski krąg bliskich przyjaciół. Nigdy nie być samemu. Razem jedziemy na uniwersytet, razem idziemy na zajęcia, razem pijemy kawę w przerwie, obiad oczywiście razem, popołudnie razem (może wspólne komputery w Bibliotece?), razem powrót, wspólna herbata (z rakią) przed snem. Wady: niektóre charaktery po prostu nie są w stanie. Z zewnątrz grupy wzajemnej adoracji są trochę śmieszne i trochę odpychające.
A jaką taktykę stosuję ja? Codziennie inną, chyba.
2004-02-02, Lądowania (NGR)
I znowu słówka:
prosgionome - ląduję,
prosthalasonome - ląduję na wodzie, np. hydroplanem,
proselionome - ląduję na Księżycu,
prosarionome - ląduję na Marsie...
Oraz zwrot:
Apotihia prospathias prosiliosis - nieudana próba lądowania na Słońcu
2004-02-01, Kalo mina (NGR)
Grecy uwielbiają składać sobie życzenia. Zaczyna się miesiąc. Mówi się kalo mina, nowy tydzień - kali wdomada. Ktoś choruje - perastika (niech minie?). Ktoś zaczyna pracę - kali stadiodromia (dobrej kariery). Komuś się urodzi dziecko - na sas zisi (niech wam żyje). Są też i bardziej tajemnicze - na przykład siderokefalos (żelaznogłowy...).
Kiedyś byłem na pierwszym w roku wykładzie Babiniotisa, poniedziałek rano, I rok filologii nowogreckiej. Babiniotis powiedział: kali mera, kali wdomada, kalo mina, kali epitihia (powodzenia), kales spudes ke kala apotelesmata (dobrych wyników w egzaminach). Dosłownie.
2004-02-01, Znowu Mitsikeli (góry-my 1:1)
Mieliśmy jechać do Zagori w wysokie góry, ale nie dostaliśmy autobusu od KTELu, ponieważ drogi były oblodzone. Ale Klub Górski się nie poddaje. W 11 osób i 3 samochody podjechaliśmy pod szlak, którym dwa miesiące temu próbowaliśmy dojść sami do schroniska.
Tym razem nam się udało. Zrozumieliśmy, w którym miejscu pomyliliśmy ścieżki. Wcześniej niż się można było spodziewać.
Śnieg leżał gęsty. Szliśmy gęsiego udeptaną ścieżką. Nie sposób było zboczyć, od razu noga zapadała się po kolano. Z żywych istot spotkaliśmy tylko pokaźne stado krów. Dotarliśmy do schroniska w ciągu dwóch godzin.
Archigos Jorgos miał klucz, naprawdę wielki i cięzki klucz, którym otworzył drzwi małego budynku schroniska. W środku stoły i ławy i kominek. Na górze parędziesiąt łóżek. Bez prądu. Wynieśliśmy krzesła na taras z widokiem i zrobiliśmy sobie dwugodzinny popas. Jedliśmy kefolotiri z chlebem domowej roboty, opowiadaliśmy sobie dowcipy i anegdotki, czytaliśmy poezję Kawafisa. Z Jorgosem zjeżdżaliśmy na plastikowym worku - na czas. Jorgos był przedostatni z wynikiem 6 sekund, ja byłem drugi - 6,20. Piękne słońce, wysoka temperatura, powoli topniejący śnieg.
Wróciliśmy w szampańskich humorach, choć ja w mokrych butach. Pojechaliśmy na tradycjyne "glendi tis epistrofis" (święto powrotu) do tradycyjnej tawerneczki. Posiedzieliśmy przy kawie i tsipuro - wokół kominka, w sali w stylu tureckim - na niskich kanapach i stołeczkach przy niskich stolikach.
Co najmniej punkt dla nas za taki dzień - i punkt dla gór, że musieliśmy zmienić plany.