- Wirusa - zapewne robaka Beagle N - zawdzięczam własnej głupocie. Walczę z nim od tygodnia, bez skutku. Mogę go usunąć tylko doraźnie. Po restarcie wraca - odbudowawszy się zapewne z plików przeywracania systemu. Pliki przywracania systemu są zabezpiecznone i nie działa zablokowanie przywracania systemu. W skrócie: format c:, ale na szczęście mogę zapisać potrzebne pliki. Na kolejne szczęście wirus przykleja się tylko do *.exe i nic nie niszczy.
- Zmagania można by wziąć metaforycznie. Gdyby się tak dało: najpierw zapisać wszystko, co się chce - pozytywną wiedzę, dobre doświadczenia, a potem tylko format ż: - i przepadają raz na zawsze pesymizmy i rozczarowania, kasują się złe nawyki, znikają wady nabyte i wrodzone. I od początku.
Niestety komputery są wciąż nędzną namiastką życia - nawet jako metafory.
- Dzisiaj wyjątkowy dzień, stąd zapis na modłę tego, jaki stosuje Y. w swoim blogu: wypunkowanie równane do prawej. Krótkie, rwane, myśli.
- Mój blog jest zbyt uczesany. Trochę sztucznie, trzeba go od czasu do czasu rozczochrać
- Choć - to już pewne - przestanę go pisać po majowym wyjeździe z Grecji. (Spróbuję go jednak kontynuować w Czarnogórze, podczas Wielkanocy). Po powrocie nie będę miał o czym pisać. Nie stać mnie, by pisać tak pięknie i prosto o sprawach codziennych - i bolesnych - jak to robi O., ani nie będę miał tak niezwykłych spojrzeń na warszawską codzienność, jakimi wciąż wykazuje się niesamowity Y.
Mój blog miał być dziennikiem terenowym i choć czasem uderza może w tony zbyt osobiste, ma wciąż takie ambicje.
- Wirus nie jest jedyną głupotą wynikłą z zaniedbania i bezmyślności, jakie wyprodukowałem ostatnimi czasy. Dzisiaj znowu te męczące żarty na zajęciach. Byłoby OK, gdyby nie tragedia rodzinna, jaką przeżywa Waso. Dowiedziałem się po fakcie, ale to mnie nie tłumaczy. Brawo mu.
C. potrzebowała naszej polskiej obecności. Zawiodłem, nieświadomie wygrał komputer i jego wirusik. Bez sensu.
L. wyjeżdżała na miesiąc. Nawet jej osobiście nie pożegnałem. Sms nie wystarcza.
- Zapytałem M.: Jak to robisz, że nigdy nie widać, że jesteś smutna? Odpowiedziała: Nie lubię, jak ktoś okazuje takie uczucia i robi się potem z tego źle innym. Właśnie, odrobina higieny psychicznej! Ale kogo jest wciąż na nią stać?
- Tylko radość jest niewinnie wesoła, smutek jest komiczny, rozpacz nierzadko groteskowa. Przypominają mi się takie słowa:
Ksimeromata me wrikan halia / sta skalia su m'adiana bukalia...
(Świt mnie zastał w złym stanie / na twoich schodach wśród pustych butelek)
Smutne? Śmieszne. Choćby i nawet w piosence pop.
- Wpada się w taką spiralę. Ludzie pytają, gdzie się podział uśmiech, gdzie ten wesoły S., którego poznaliśmy. No właśnie, czy mnie poznali, czy poznają mnie dopiero teraz? Sam nie wiem.
Wpadam w spiralę, bo smutno mi, że nie potrafię nie być wesoły, jak "kiedyś". I jestem jeszcze bardziej smutny. Nie da się w nieskończoność tłumaczyć (wiosennym) zmęczeniem, (złym) ciśnieniem, natłokiem pracy, wirusem. Och, wytłumaczenia nasuwają mi się same. Zrobiłem się w nich dobry.
I tak zostaje się człowiekiem, który słucha "Wieży melancholii" Myslovitza i "I am the rock" Simona&Garfunkela oraz czyta Becketta i egzystencjalistów. Jestem na pierwszym stopniu.
- Chcę wyjechać. Niekoniecznie do domu. Wystarcza mi ucieczka gdziekolwiek. Już w czwartek.
- Słownictwo się upraszcza (cały czas tylko: smutny, wesoły, smutny, wesoły). Myśli się upodabniają jedna do drugiej. O ilu z tych rzeczy już pisałem?
- Dobrze, że jest S., który zadzwoni i zapyta o samopoczucie. Dobrze, że jest C., która zaproponuje się upić. Dobrze, że jest M., która po prostu jest.
- Może jutro zaświeci jednak słońce - i już jutro wykasuję ten wpis?
- Wszystkie inicjały w tym wpisie zostały zmienione.