[2004, Marzec]


2004-03-31, Jednak zwycięstwo

Obudził mnie głośny ptak. Czy wczoraj tak był już sen? Zapuściłem testy antywirusowe. Nie ma, nie ma, NIE MA! Udało się go usunąć, kiedy już straciłem nadzieję. (Czy zawsze musi być tak?)
Najpierw usunąłem, co się dało, odwirusowywaczami. Został explorer.exe, z wirusem, którego się nie dało ruszyć. Więc start na zimno pod DOSem, z użyciem dysku instalacyjnego. Podmieniłem explorera na zdrowy z archiwum. Wykasowałem ręczne pliki przywracania systemu. Za pierwszym razem nie zadziałało, za drugim – TAK!

Dzisiaj rano późna pobudka, jest ogólnokrajowy strajk i nie jeżdżą autobusy. Zabierze nas więc autobus uniwersytecki.
Grecja nie przejmuje się: żyje ogniem olimpijskim, który przewędrował już Peloponez (wczoraj dotarł do Nafplio i przenocował w Epidauros), a dzisiaj, przez wyspy Zatoki Sarońskiej, dobiegnie do Aten. Ok. 18:30 zapali się wielki znicz na stadionie Kalimarmaro.

2004-03-31, Przerwa?

Ciekawe, kiedy znów będę miał okazję coś napisać. Jutro Włochy, pojutrze Czarnogóra. A potem – się zobaczy... Radość. Byle nie było problemów z wizami, chucham na zimne, miejmy nadzieję.
Póki co Grecja żyje olimpijskim ogniem. Dzisiaj zapalono znicz („ołtarz”) na środku stadionu Kalimarmaro w Atenach. Po dokładnie 108 latach płomień wrócił.

2004-03-30, Zaczynam przegrywać


2004-03-29, Więcej zdjęć

Rano popracowałem nad galerią, teraz uzupełniam bloga. Zdjęcia będą we wtorek (dużo – ponad 70 nowych), ale na pewno już coś jest w galerii Karoliny. Rozpakowałem się, jutro zaczynam się pakować. Wyjeżdżam w czwartek wieczorem – na Wielkanoc.

2004-03-28, Dzień 4 - Ateny

Wysłałem Grzesiowi obiecaną paczkę, a potem już tylko Ateny i Ateny. Ulica Athinas, Akropol, Muzeum Benakisa. Szkoda, że trochę popadywało, a smog nad miastem rozciągał się aż po Pireus. Nigdy jeszcze nie widziałem go tak wyraźnie. I odkrycie – jaurtlu: suwlaki z pitą, zasmażane w jogurcie. Palce lizać!

Trudno wracać z Aten, jeszcze chyba trudniej z Peloponezu. To takie inne światy, niż Janena. Ateny oddychają pełną piersią, mimo licznych olimpijskich rozkopów. Turyści już zaczęli zaludniać zabytki, uderza inwazja Amerykanów. Plaka przepełniona pamiątkami olipijskimi, których nikt nie kupuję, bo za drogie. Ale wiosna zdecydowanie jest ateńską najprzyjemniejszą porą, tak jak jesień w Epirze i lato na wyspach (chyba, nie widziałem).
Peloponez uderza śródziemnomorskością: palmami, oliwkami, cyprysami. Jest tak górysty i miejscami pusty jak Epir, ale w przeciwiestwie do Epiru jest taki oswojony, ludzki.
Kiedy wrócę na Peloponez? Kiedy znowu odwiedzę Ateny?

2004-03-27, W Atenach

Wiosna, cieplo. Robimy duzo zdjec. Mamy malo czasu.Z ciekawostek spotkalem Gosie, gora z gora... Nie pisze wiecej, bo mi Karolina patrzy przez ramie...

2004-03-27, Dzień 3 - Ateny

Rano zupełnym łutem szczęścia udało mi się spotkać z pewnym panem redaktorem i otrzymać od niego nieco obiecanych książek – wiele ciekawych pozycji. Przy okazji obejrzeliśmy na własne oczy, jak daleko brakuje jeszcze stadionom olimpijskim do szczęścia. Udało mi się też wysłać do domu paczkę z zimowymi rzeczami, czyli widmo nadbagażu się nieco oddaliło. Chciałem się z tym uwinąć jak najszybciej, by pokazać Karolinie więcej Aten klasycznych, ale udało się na tylko wejść na grecką Agorę.
Po drodze na Likawitos zatrzymaliśmy się w Macu i przez okno przyuważyłem Gosię. Co za przypadek! Na szczęście miała czas choć chwilę pogadać. Wieczorem, zamiast na Likawitos, poszliśmy na Plakę, wmieszawszy się w tłum Amerykanów.

2004-03-26, Dzień 2 – Tripoli, Argos, Nafplio, Ateny

Rano wstałem pierwszy. Zrobiłem krótki rajd po centrum Trypolisu. Dwa muzea – archeologiczne i wojskowe – zaliczyłem z przyzwoitości, kawki napiłem się z potrzeby. Do dwunastej udało się zebrać wszystkich. Po rozliczeniu się i naradzie – znów kawka – postanowiliśmy jechać do Nafplio przez Argos. Od słowa do czynu, już o 14:00 biegaliśmy po łatwo dostępnych i obszernych ruinach starożytnego Argos. Szczególne wrażenie robił wysoki wysoki teatr. Niestety zabytki zamykają się w zimie o 15:00, więc szybko znaleźliśmy się w Nafplio.
To miasteczko wiosną to marzenie. Kolorowe, włoskie, jeszcze nie zadeptane. Farciarze załatwili sobie nocleg za 10 euro ze śniadaniem, ale my z Karoliną musieliśmy ruszać do Aten i tylko godzinę biegaliśmy uliczkami starego miasta pstrykając zdjęcia. To chyba jakaś mania. Pomachaliśmy przed szóstą pozostałej ósemce i ruszyliśmy do Aten, mijając po drodze mury Tirynsu oraz przejeżdżając przez Kanał Koryncki.
W Atenach zatrzymaliśmy się u Hanki, ale niestety nie było wiele okazji do rozmów. Poszliśmy za to do chińskiego fast-foodu na Syntagmie (znów rozkopanej, a było już tak pięknie)! W domu zobaczyliśmy na własne oczy, jak atak zimy w lutym na Ateny wymroził jej wszystkie piękne rośliny z wielkiego tarasu. Szkoda.

2004-03-25, Dzień 1 – Olimpia, Dimitsana, Tripoli

Jechaliśmy nocą. Obiecałem, że nie zasnę. Gadaliśmy z Aną do Agrinio, słuchaliśmy jugosłowiańskiego rocka, ale przed Antirio mnie zmogło. Na promie łagodnie kołysało. Świt zastał nas między Patras a Pirgos, na autostradzie o wielu tunelach. Do Olimpii dojechaliśmy około siódmej.
Jeszcze było pusto, mało samochodów, dużo policjantów. Postanowiliśmy napić się kawy i zasięgnąć języka. Jedyna otwarta o tej porze kawiarnia była pełna, ale dostaliśmy, czego chcieliśmy. Dowiedzieliśmy się, że wstęp na uroczystość, nawet dla tzw. widzów jest wolny. Kierowcy poszli spać, reszta się rozeszła. Z Karoliną namierzyliśmy wejście i postanowiliśmy się przebić. Dobra decyzja. Udało nam się przebłąkać przez prawie puste, dopiero co ponownie otwarte Muzeum Archeologiczne. Potem, podążając za innymi, dotarliśmy na Stadion Olimpijski. Jedna z trybun (jeden ze stoków) przeznaczony został dla szerokiej publiczności. O 9:00, trzy godziny przed rozpoczęciem, było jeszcze dość pusto.
Olimpia kwitnie różnokolorowymi kwiatami. Jest zielono, żółto, fioletowo, a przede wszystkim czerwono – od maków. Usiedliśmy na stokrotkach i wzięliśmy się za śniadanie. Na dole ustawiono liczne rzędy foteli – dla VIPów i dla dziennikarzy. Wkrótce pojawili się i nasi – usiedli na zajętym przez nas kawałku murawy. O 11 zaczęli się schodzić notable, wśród nich K. Simitis, J. Papandreu, D. Bakojani, K. Karamanlis, wreszcie i prezydent K. Stefanopulos. Wraz z jego przybyciem rozpoczęła się właściwa uroczystość.
Wciągnięto na maszt flagi olimpijską i grecką, wszyscy odśpiewali hymny olimpijski i grecki. Potem rozpoczęły się krótkie przemówienia: dimarchosa Olimpii, prezesa MKOlu, przedstawicieli greckiego Komitetu Olimpijskiego. Było też odrobinę poezji. Poproszono następnie wszystkich VIPów, którzy mieli na zaproszeniach znak pochodni o przejście do świątyni, gdzie odbyła się właściwa ceremonia zapalenia ognia – od słońca, którego mieliśmy w bród. Dla nas odbyło się przedstawienie na stoku stadionu – młodzieńcy dący w muszle, a potem kapłanki grające na tamburynach (chciałbym znać właściwe nazewnictwo!) i tańczące skomplikowane układy taneczne, tak starożytne, jak współczesne. Wreszcie jedna z kapłanek przyniosła ogień i przekazała go pierwszemu biegaczowi – Grekowi, zdobywcy największej ilości medali podczas olimpiad. Na koniec wypuściła białego gołębia. Gołąbek usiadł całkiem szybko na jeden z okalających stadion sosen...
Było podniośle i wzruszająco. Nie chcę tego przegadać.

Gdy się nieco rozluźniło, wypatrzyliśmy młodzież w polskich dresach. Zrobiliśmy sobie z nimi zdjęcia – byli to uczniowie warszawskiej szkoły sportowej. Inni też poznajdowali swoich ziomków: Ana-Monica Portugalczyków, a Grozdan Bułgarów.
Gdy już się wydostaliśmy i dotarliśmy do samochodów, zrobiła się trzecia po południu. Po kawie ruszyliśmy w drogę. Drugorzędnymi i trzeciorzędnymi szosami środkowej Peloponezu przedostaliśmy się z Olimpii do Dimitsany. Trasa piękna i dzika: wiosenne lasy, łagodne wzgórza, które wkrótce przeszły w góry i w wąwóz towarzyszący nam co najmniej przez godzinę. Szczególnie podobała mi się wieś Langadia, ogromna, wspinająca się na wierzchołek góry, a z drugiej strony schodząca tarasami do rzeki. Zaraz za nią Dimitsana.
Byłem w tej magicznej wsi sześć lat temu. Kto mógł pomyśleć, że z sennej, podstarzałej osady wyłoni się modny kurort, z drogimi – i całkowicie obłożonymi – miejscami hotelowymi? Nic, prócz dwóch drogich łóżek nie udało się nam znaleźć. Zapadła decyzja – jedziemy dalej. Próbowaliśmy Kariteny, wreszcie w Tripolisie, w samym centrum znaleźliśmy telefonicznie w miarę tani hotel. Przesiedzieliśmy jeszcze ze dwie godzinki w miejscowej tawernie, w tej samej, w której jadłem kolacje i sześć lat temu! – i ok. dziewiątej ruszyliśmy dalej. W Stemnitsy skręciliśmy na dziką drogę przez lasy, która doprowadziła nas wreszcie na miejsce, ale z naszą duszą na ramieniu. Znów zmógł mnie sens, ku uciesze reszty. O jedenastej znaleźliśmy się w zasłużonych łóżkach.

2004-03-24, Reisefieber

Jest 23:08 (jeden z tych rzadkich momentów, kiedy pisze się o tym, co jest teraz, a nie o tym, co się zdarzyło) (w sumie ile z wcześniejszych wpisów nie jest antydatowanych?), za niecałą godzinę zbiórka na dole, w pokoju Any. Mamy dwa fiaty Punto do dyspozycji. W naszym, prócz mnie, Ana i Ana-Monica, Karolina, Sabrina. W drugim skład się zmienił: 3 Bułgarów (Grozdan, Gunay, Martin) i 2 Rumunki, których nawet nie znam.
Boję się trochę, nie podróży i nie tego, że w nocy, ale by wszystko się w miarę udało i by wszystkim się w miarę podobało .
Przygody, właściwie przygódki już się rozpoczęły: nie umieliśmy za nic obsłużyć stacji benzynowej przy Champion-Marinopulosie. A przedtem facet wypożyczający powiedział nam o 7 stopniach Beauforta na Zatoce Korynckiej (czy to w ogóle możliwe?).
Nie wiem, czy będę miał okazję coś napisać - aż do poniedziałku.

2004-03-24, Elinomathia (NGR)

Niepokojące objawy z punktu widzenia egzaminującego, radosne z punktu widzenia kandydata. Na przykład tematy nawet na poziomie D są całkowicie do przewidzenia: albo będzie ekonomia (karty płatnicze, banki), albo ekologia (zanieczyszczenie środowiska, parki narodowe), albo komputery i internet. Czasem zdarzają się ciekawe warianty - np. zakładanie konta w banku (logariasmos stin trapeza) przez internet (diadiktio). Nie komentuję nawet tematów rodzinno-zwiazkowych, bo są łatwe. Tak, jestem teraz trochę niepoważny.
Ale poważniej: to chyba dobrze, że można przewidzieć poprawnie 50-60% odpowiedzi w testach TAK/NIE. Poza tym, z prostej matematyki wynika, że jeśli na 12 opcji trzeba zaznaczyć 8 poprawnych, to da się zrobic tylko 4 błędy!
Gdzieś na pewno jest jakiś haczyk...

2004-03-23, Kryzys

Nie, nie mój. Ogólnie.
Wczoraj, jako że nie mamy obecnie zajęć w poniedziałki, siedziałem w Centralnej Bibliotece i kserowałem jak szalony. Zauważyłem paru naszych, którzy zamiast na zajęciach o jakiejś 10-10.30 pojawili się klepiąc komputery. Niektórzy już chyba żyją w tej bibliotece, robiąc sobie tylko przerwę na obiad i wracając do hotelu po kolacji. Inni przemieszkują kątem po akademiku. Inni przesiadują w bufecikach. Inni klubują, jeszcze inni chadzają na długie spacery. Wszystkim dolega jedno - "zmęczenie materiału". Wykreślanie dni z kalendarza, stawianie sobie kolejnych dat, na które się czeka. Jeszcze tydzień, a potem już tylko dwa miesiące. Czy tak wygląda endgame?
Straszna rzecz nuda. W niewprawnych rękach może być bardzo niebezpieczna.

2004-03-23, Galini (NGR?)

Dzisiaj tylko jedno, to, słowo. Stan pomiędzy. Spokój, cisza. Pierwotnie, jeśli się nie mylę, oznacza ciszę morską.
Ani smutek, ani radość. O to chodzi.

2004-03-22, Za 4 dni Peloponez

Gratulacje Anie za świetny pomysł. Jedziemy obejrzeć zapalenie znicza olimpijskiego, 25 marca o 12:00 w Olimpii. Potem Dimitsana, może klasztory, a potem Nafplio. W piątek z Karoliną odwiedzimy Ateny, a grupa zaszaleje w Epidaurze, Mykenach i Koryncie.
Jedzie nas piątka, ale kompletuje się załoga drugiego samochodu. Boję się personalnych przepychanek: A nie chce jechać razem z B, B z C, i tak w koło Macieju.
Oby się udało, oby się udało...

2004-03-22, Praca fizyczna

Rekord padł - skserowałem przez 3 godziny 1500 stron. Jak mnie bolą nogi po górach, tak teraz ręce :)
Cud, że piszę.

2004-03-22, Zdrowa konkurencja

Szkoda, że Karolina nie dotarła na niedzielną wycieczkę. Byłyby dwa aparaciki cyforwe, jeden kontra drugi. Tak jak się stało w przypadku wiosny: każde z nas zaplanowało galeryjkę na jej temat. Karoliny już stoi, moja – cóż, może we wtorek rano?
Nie wiem, jak ona, ale ja myślałem, co by tu pstryknąć, czego ona by nie miała! Koniec z lenistwem, koniec z monopolem na janińskie galerie!
Ha, a nuż ten wpis zainspiruje ją wreszcie do zrobienia tych... miniaturek?

2004-03-21, Wąwóz rzeki Aoos

Jeśli chodzi o wąwozy Epiru, to trzy podstawowe mam już zaliczone. Dzisiaj odbyliśmy dużą, zorganizowaną wycieczkę z Klubem Górskim. Od nas przybyło aż 9 osob - oprócz bywalców: Isabeli, Marianny i mnie, zjawiły się Ceylan, Anush, Ana, Jelena, Diana oraz Adrian.
Na wycieczkę pojechaliśmy czerwonym busem Jorgosa Makridisa. W tamtą stronę opowiadaliśmy dowcipy, do czasu aż widoki zaczęły zapierać dech w piersiach. Trasa do Konitsy, gdzie rozpoczyna się wąwóz biegnie brzegiem zachodniego Zagori. Przejechaliśmy przez Kalpaki, miejsce, gdzie Grecy zatrzymali Włochów w 1940. Objerzeliśmy szczyty Gamili (2 497 m), dostrzegliśmy i schronisko - w śniegu, wreszcie wyjechaliśmy na równinę, na której leży i Konitsa.
Wąwóz spina u wejścia ogromny kamienny most, dla pieszych, ale w użyciu. Tamże zaczyna się Park Narodowy Wiku-Aou. Trasa do monasteru Stomio, naszego pierwszego przystanku, okazała się spacerowa: nad brzegiem rzeki, ocienionymi, wygodnymi ścieżkami. Nic dziwnego, że na wycieczce zjawiło się aż 60 osób!
Monastyr jest pięknie położony - 200 m nad rzeką, naprzeciwko pionowej ściany skalnej Trapezitsy. Ciągle zamieszkały, zadbany, lukumia były pyszne. Ale miałem tylko 15 minut, grupa ruszała już w góre, na halę Sida Migas. Myślałem, że to blisko.
Cóż, przeliczyłem się - ścieżka pięła się w górę ostro, na końcu pojawił się mokry śnieg. A gdy już wyszliśmy na polany, czekało nas jeszcze bagatelne 40 minut w kopnym śniegu. O mało co się nie zgubiliśmy - niektórzy wpadli w pułapkę nie naszych śladów i nadrobili z godzinę niepotrzebnej drogi.
Na marginesie - góry Epiru oznaczone są całkiem znośnie przez... Albańczyków, którzy tak przedostają się do Grecji i znają wszystkie te tutejsze pasma jak własną kieszeń. Widzą, którędy iść i gdzie obozować. Plotka głosi, że parę dni temu w Perama urządzono obławę na grupę 4 uzbrojonych Albańczyków, którzy zeszli z Mitsikeli.
Na hali, na wysokości 2 000 m, pod samą Gamilą, mieliśmy krótki popas. Grecy zastanawiali się nad skutkami rozszerzenia UE, pytali, co robią Polacy w Iraku i inne klasyki. Potem podsumowali to jednym zdaniem: "Wiesz, w czym Grecja była i jest pierwsza? W sporcie, w demokracji i w teatrze." Tak dyskusji jeszcze w górach nie było.
Zejście przebiegło, jak to bywa szybciej. "Tylko" dwie godziny po planowanym czasie byliśmy w Konitsy, ale nogi nie pozwoliły nam nawet na krótki spacer po miasteczku. Zadowoliliśmy się kawą przy ostatnich promieniach słońca. Dotarł i Jorgos, zjedliśmy z nim jakieś proste sałatki (kapusta z oliwą i cytryna, rewelacja!) Wielu Greków posci i aż do Wielkanocy nie jedzą mięsa i nabiału. Żegnaj tiropito... W drodze powrotnej ściewaliśmy z Jorgosem na całe gardło greckie piosenki. Poszło "nachaman, ach nachaman" (gdybym miał, ach gdybym miał), "agapi pu gines dikopo maheri" (miłości, która stałaś się obusiecznym nożem) i inne, smutne i wesołe.
A na koniec Jorgos zabrał nas do prywatnego warsztatu srebrniczego i kupił nam po małym hipergreckim wisorku! Mam meduzę, a Marianna z Bułgarii prowokacyjne macedońskie słońce.
Tak minął kolejny udany dzień w górach.

2004-03-20, Janis

Stało się, przejechał Janis - z okazji seminarium o greckim tańcu w Towarzystwie Studiów Epirockich (Eteria Ipirotikon Meleton). Poszliśmy na obiad, na kawę nad jeziorem. Był z kumplem, Jorgosem. Przyjemne popołdnie, i to tak ciepłe, że aż w samym T-shircie. Wreszcie udało się dograć wszystkie szczegóły majowego spotkania. Oby się udało, oby się udało.
Bardzo pozytywnie, a z rzeczy negatywnych to tylko to, że nie potrafię widzieć greckich kobiet greckiemi oczami. E, isos plaka kano...

2004-03-19, Radość

Oby tylko tak i wszystko inne przychodziło, jaka taka radość - znienacka. (Podejrzewam się o psychozę maniakalno-depresyjną - czasem nie rozumiem swoich nastrojów :) ).
Wiosna przechodzi w ciągu paru dni w lato. Wczoraj było bardzo udane tsipuradiko (żegnamy Kathrin już tydzień, ale warto). Skończyłem artykuł. Idziemy w góry. Jedziemy na Peloponez (!). Ludzie się śmieją z moich dowcipów. Nie muszę czekać na komuptery - wszyscy pojechali realizować styoendialne czeki. Ale to wszystko żadne powody. I nie ma nic, biję się w piersi, o czym nie piszę, żadnej ukrytej przyczyny, do której się nie chcę przyznać.
Po prostu jest mi wesoło.

Jak niesprawiedliwie - tak jak smutek dzieli, tak taka radość łączy. Wypadałoby, by było odwrotnie.

2004-03-19, Od Olimpu do Olimpji

Tytuł przewodnika prof. Tadeusza Sinko z lat 20-tych, po Grecji rzecz jasna. Zacząłem czytać. To perła - Saloniki parę lat po pożarze - i to nocą. Palenie fajek wodnych. Całe strony ciekawe napisanej współczesnej historii Grecji. I ile eruducji, ile ironii.
Chciałbym TAK pisać...

2004-03-18, Anthelinas?

Symptomatyczne. Nazwano mnie tak w ciagu ostatniego tygodnia przynajmniej 3 razy. Anti-Hellen. To chyba nieprawda, prawda?
Nic na to nie poradze, ze najbardziej pociagajace sa te momenty greckosci, ktorych sie Grecy wstydza. Ten orient, wschod, ta "tureckosc". I jak tu powiedziec Grekom, ze wielu z nas wlasnie dlatego tutaj przyjezdza - dla tego spotkania Wschodu, ktory coraz mniej rozumiemy, z Zachodem, do ktorego coraz bardziej nalezymy, chcac nie chcac. Zachod jest latwy, wygodny, ugrzeczniony, nudny. Wschod - (wciaz) nieodkryty, tajemniczy, pelen przygod - i coraz bardziej modny (!). Grecja jest przedsionkiem, ktory wprowadza. Ale tez celem samym w sobie, melanzem, jedynym w swoim rodzaju.
Czytam polskie ksiazki podroznicze. Na razie zadna nie obronila sie przed rozczarowaniem resztkami starozytnosci. Jestem coraz bardziej pewien - nie tedy droga.
Grecja - nie jako kraj KLASYCZNY i chyba tez nie SRODZIEMNOMORSKI, ale delikatnie WSCHODNI i "pelna geba" BALKANSKI.
Czy jestem anthelenem?

2004-03-17, Tematy, ktore mi odradzano

J. St. Byston napisal kiedys ksiazke pod takim tytulem. Jesli jest sie etnografo-socjologowo-antropologiem, tak jak on, caly czas sie ociera o "trefne" tematy. Sa po prostu najciekawsze.
Wyszlo szydlo z worka, moj artykul o sekretnym zyciu obcych slow w jezyku greckim wchodzi w faze testowania. Nieoczekiwanie na pierwszy ogien poszla Ewi, ktora mnie dzis z jego powodu wziela na dywanik. Drukowala po prostu i rzucila okiem na pierwsza strone. "Nie podoba mi sie to, musimy pogadac", powiedziala. Okazalo sie, ze Waso bardzo sobie wziela do serca to, ze sie wyklocalem, iz "super" nie jest greckim slowem (moze rzeczywiscie ma grecka etymologie). Powiedziala, ze jestem inteligentym czlowiekiem o niespokojnej duszy. Eufemizm.
No i sie zaczelismy z Ewi klocic. Ewi zaatakowala, ze nie jestem filologiem, ani Grekiem i ze pewnych spraw po prostu nie zrozumiem. Nie zrozumiem tendencji purystycznych, nie zrozumiem piekna w czystosci jezyka grekiego. Przekartowala artykul, wysluchala moich tez, zbila je wszystkie jednym: "ale to wszyscy wiedza". "Wszyscy Grecy wiedza", odpowiedzialem, artykul nie jest dla Grekow. I zapytalem sie, po co mowic czystym jezykiem greckim, bez obcych domieszek. Pytanie jest chyba jednak zbyt bezczelne. Zobaczymy co dalej.
Na razie rzucila okiem na artykul Antonia i sie usmiala. Kontynuuje testy. Nawet gdyby nic z tego nie bylo, juz sama prowokacja ma sens.

2004-03-16, Smutek

Przykro, że zdarzają się takie dni. Chociaż jest pięknie: początek wiosny, wieczór, niebieskie chmury i góry w tym samym kolorze, a na zachodzie pomarańcz, chociaż niby dzień się udał, jest smutno. Jadę sam autobusem do centrum. Nie chcę, nie mogę powiedzieć o tym, co mnie gryzie. Nawet dla mnie mój własny smutek jest nudny i męczący.
Tylko w radości (chciałem napisać: weselu) można się porozumieć i znaleźć towarzystwo, smutek oddala i osamotnia.

2004-03-15, Woda kolońska

Od czasu rozpoczęcia lekcji tureckiego goszczę w pokoju Turczynek często. To zawsze bardzo miłe, domowe, kurtuazyjne wizyty. Zawsze dostaję herbatkę (tsagaki), zawsze najlepsze miejsce, zawsze czuję się trochę niezręcznie. Ostatnio Bilge wyciągnęła buteleczkę z wodą kolońską, jak powiedziała i jako gościowi mi ją zaoferowała. Jesteś etnografem! No tak, nastawiłem ręce, nie pożałowała! Wodą trzeba wytrzeć ręce, resztkę można wetrzeć we twarz i w szyję. Normalnie robi się tak po jedzeniu, ale że trafiłem na koniec kolacji, i mnie się dostało. Po pokoju rozszedł się silny, miły zapach cytryn. Potem, chyba by dopełnić jakiegoś rytuału, o którym nie mam nawet bladego pojęcia, Bilge wyciągnęła kolejną butelkę z kolejnym aromatem i popsikała nim nasze ubrania i kurtyny. Wschód aromatyczny.

2004-03-14, Peristeri, 2100 m npm

Jeszcze w piątek wieczorem nigdzie nie szliśmy. Miało być jakieś kino, jakaś kawka, takie weekendowe zwykłości. W sobotę po południu Makridis zadzwonił do Marianny z pytaniem, ile osób idzie na Peristeri. Marianna oczywiście zgłosiła od razu siebie i mnie. Rzeczywiście, gratka. Kto normalny będzie się wspinał w zimowych warunkach na taaaką górę?
Rano w niedzielę przymierzaliśmy raki do butów – na wypadek oblodzenia. Niektórzy mieli czekany. Nikos objaśniał mi po drodze jak hamować, jak się zaczepiać, jak rozbijać lód. Gdy zaczęliśmy iść, miałem dziwne uczucie, strach?
Rozpoczęliśmy ze wsi Anthochori leżącej nieco z boku trasy z Janen do Metsowa. Podziwialiśmy od razu dwa imponujące wiadukty Egnatii Odu. Śnieg zaczął się od razu, najpierw pomiędzy iglakami, ale te się szybko skończyły i zaczęliśmy wydeptywać śnieżkę w świeżym śniegu, pokrywie mającej1-2 metry grubości, czasem tylko podążając tropami lisa. Dwanaście osób: pierwsza ostrożnie ubijała wgłębienie, a potem się szło po śladach. O dwunastej nawiązaliśmy kontakt wzrokowy (optiki epafi) ze szczytem. Nie wyglądało dobrze, ale większość postanowiła iść. Stromizna była nieprzyjemna. Trawersowaliśmy powoli, bardzo męcząca godzina, ale potem osiągnęliśmy grań.
Widoki zasługiwały na każdy wysiłek – Na północy Metsowo, Zagoria i Timfi, Smolikas, góry Albanii i Bułgarii. Na wschodzie, nad chmurami, masyw Olimpu. Na południu powoli zaczęły wyłaniać się szczyty Południowego Pindosu, jeszcze mi nieznane, chaos ostrych wierzchołków. Na zachodzie Janena i jezioro, Tomaros. Na szczycie w ogóle nie wiało, było zaskakująco ciepło Siedzieliśmy ponad pół godziny.
Wejście kosztowało nas 5 godzin, zejście nieco ponad dwie – to było euforyczne zbieganie w kopnym śniegu.
Na pewno jutro odchoruję ten wysiłek. Aparat też się zmęczył: pierwszą połowę zdjęć zrobił jak przez niebieski filtr, potem mu przeszło. Ciekawe, o co chodzi.

2004-03-14, News - LIVE

Tragedię w Madrycie śledzę w „Euronews”, ale też rozmawiając ze znajomymi Hiszpanami. Wielonarodowość przybliża do wielu wydarzeń, które normalnie byłby tylko spotami. Śledztwo, wybory w Hiszpanii przyćmiewają inne wydarzenia, na przykład napiętą sytuację w Gruzji. Podobno czołgi na ulicach Batumi. Alex jest z Batumi.

2004-03-12, Polska kolacja

Po południu zakupy, dziewczyny ugotowały miskę leczo, Peter zrobił sernik. Było dziesięć osób. Piliśmy greckie wino. I na pewno, może nawet i z nawiązką odwdzięczyliśmy się Włoszkom za ich wspaniałe pasty z zeszłego miesiąca. Oby tak dalej.

2004-03-12, Kiedy wiosna?

Dzisiaj pierwszy raz w tym roku były jabłka w stołówce. Czy to już

2004-03-11, Nowe słówka od Waso (NGR)


2004-03-11, Zakup

Może i ja zamieniam się w małego konsumenta? Chodziliśmy z Mileną ulicami „małego miasta”, chcieliśmy sprawdzić promy Bari-Bar, bezskutecznie. Ale opłaciło się chodzić – w ciągłym niebezpieczeństwie deszczu – jesteśmy w Janenach. Nagle impuls – w sumie mam kupić buty. Milena jest jedną ze sklepowiczek, trudno o lepszy wybór. Błąkamy się po witrynach, nic, nic, nic. Nagle przypadek, boczna uliczka – i piękne, jasnobrązowe, zamszowe Caterpillary! A że ostatnia para, duża zniżka. I mój numer! Nie wahałem się. Buty jak na wiosnę.
Trudno nie wierzyć w przeznaczenie – w zakupach

2004-03-11, Survival (3)

Ironicznie: powoli zaczyna się wykluwać podręcznik. Wiosna, łąki na kampusie kwitną (owce wyjadają trawę i kwiatki), a tu wielu ścina depresja. Mnie też trochę dopada, od czasu do czasu.
Metoda na dzisiaj – długi samotny spacer po mieście. W obcym mieście to łatwe. Można udawać, że się jest tu po raz pierwszy, idąc wolno, oglądając witryny, zaglądając w podwórka. Można udawać, że się spieszy, że się idzie dokądś podszywając się pod mieszkańca okolicy, który na pewno tędy pospiesznie przechodzi rzeczywiście idąc dokądś. Ładna pogoda niekonieczna, konieczny jednak niepospieszny humor, bez patrzenia na zegar. Najlepiej mieć dużo czasu, by przesiąknąć obcością, by się trochę zgubić, zdezorientować, zapomnieć. I pomaga. Wady: byle nie spotkać znajomych (wtedy trzeba odegrać szopkę z uśmiechami i dzieńdobrami); byle miasto nie było za małe; byle się rzeczywiście nie zgubić. Warto też często się odwracać, by zapamiętać, jak może wyglądać droga powrotna.
W ramach bibliografii polecam Paula Austera „The Glass City”. I poniższy fragment z „Diplo wiwlio” Janioty Dimitrisa Hadzisa, o greckich emigranach w Niemczech, lata ’60; fragment zyskuje przy drugim czytaniu.

By dotrzeć do fabryki, wsiadam w metro lub autobus, inaczej nie zdążam. Jednak wieczorem, gdy tylko skończę zmianę, wracam pieszo i zimą, i latem. By dotrzeć do siebie muszę przejść przez centrum miasta, przez wielką aleję z reklamami, ze sklepami, z barami, wirtynami. Lampy się już świecą. Jeśli chcesz wiedzieć, bardzo lubię światła miasta... Są, tak sobie mówię w swojej małej głowie, naszymi nowymi oczami, naszego nowego, dzisiejszego świata. Lampy elektryczne widzą lepiej.
Ludzie, wielu ludzi, mijają mnie, idą ze mną. Idę i ja – ulica nas prowadzi, aleja, pod światłem lamp. Patrzę na nich. Wszyscy idą gdzieś, mają gdzie iść. Ja jestem tu, pośrodku aleji, na asfalcie, bardziej niż inni.
Nikt na mnie nie czeka, nie mam miejsca, gdzie chcę pójść, wrócić. Tak jakby tu był mój dom, żaden mój dom i żadna ojczyzna. Mówią w kawiarniach o innych, że obcy staliśmy się wszyscy w tych wielkich miastach. Jeśli tak jest, mówię ja, to ja jestem na pewno prawdziwym obywatelem miasta obych – autochtonem. I proszę się zatroszczyć, panie pisarzu, żeby umieścili gdzieś tabliczkę na jednym z domów... w wnętrzu podwórka, że tu kiedyś mieszkał najbardziej obcy wśród obcych z miasta obcych.

2004-03-10, Przyjaciele

Pachnie wiosną (ale gdzie ona???). Za 3 tygodnie ferie wielkanocne, a potem już maraton do elinomathii. Nabraliśmy przekonania, że program się powoli kończy.
Pozostaje pytanie, kto pozostanie - a z kim kontakt się urwie. Może za długo aż 8 miesięcy: z Aleksem nie rozmawiamy już od stycznia, bo o czym. Towarzystwa się tasują, każda nowa osoba jest atrakcją, chwilową, nauczyliśmy się chyba wyciskać znajomości jak cytrynki. Czuję się czasem taki lekki, taki niezwiązany, nowi przyjaciele każdego dnia. Może przesadzam.
Trudno jest jednak trzymać się w ryzach, gdy tak mało cokolwiek znaczy, ma jakąkolwiek wagę. Panu Kunderze dziękuję za metaforę.

2004-03-10, Zmiany na stronie

Nowy wygląd strony, praca Karoliny. Żeby nie było nudno i żeby było nowocześniej Trzeba będzie trochę księgę gości odkurzyć. Galerię poprawić, więcej panoram wkleić. Dobrze, że nowe zdjęcia wciąż napływają, dobrze, że mam o czym pisać.

2004-03-09, Lepszy język (NGR)

Zarówno ξυπόλυτος jak i ανυπόδητος oznaczają "bosy". Ale pierwsze słowo należy do języka potocznego, ludowego, mówionego, wiejskiego, drugie do słownictwa "logio" - uczonego, wysokiego, szlachetnego, zalecanego, lepszego.
Bardzo często słowa z niższej półki są obcego pochodzenia, z reguły tureckie (paputsi, tzaba, tenekes). Wtedy nauczyciele zachęcają, by pisać słowa greckie (ipodima, dorean, lefkosidero), choć i tak wszyscy w mowie użyją słów obcych. Typowy cytat: "mi też się wyrywa, ale to niepoprawnie". Tak to jest, gdy zmusza się do czegoś język.
Czasem "gorsze" słowa są również pochodzenia greckiego, ale mają mniej szlachetną etymologię (!). Im bardziej starożytna, im mniej przekształcona, tym lepiej.
Jak tu się wyrwać z archeolatrii (uwielbienia antyku), jak tu zwalczyć progonopleksię (kompleks przodków)?

2004-03-08, Po wyborach

Nie jest to chyba dla nikogo niespodzianką: wygrała prawica, i to aż 5-procentową różnicą. Wczoraj pokazywano radość w Atenach, wieczorem tłumy ludzi na ulicach, samochody przejeżdżające z flagami w oknach i na klaksonach - to samo zresztą działo się i w Janena, i w Perama.
Papandreu przyznał się do porażki już wczoraj wieczorem, pogratulował Karamlisowi, życzył mu udanych rządów. Pozazdrościć kultury politycznej.

2004-03-08, Upadek ideałów itd.

Bardzo łatwa - i ciężka - retoryka. Gdy w nią wchodzę, w rozmowie, w mailu, zwroty przychodzą same. Jeden wynika z drugiego. Wciąż ta sama rozmowa.
Upadek/bankructwo ideałów, kryzys autorytetów, pozbycie się złudzeń, inflacja wartości, rozczarowanie przychodzi z wiekiem, zoobojętnienie na ważne sprawy, myślenie realistyczne, "to nie pesymizm, to realizm", dorośniesz - zrozumiesz, utrata niewinności.
Że niby się starzeję? Ile osób patrząc na mnie, nie wierzy, że mam tyle lat?
Z drugiej strony przeżywamy drugą młodość. Mieszkamy jak w akademiku, chodzimy codziennie rano do szkoły na lekcje w gimnazjalnym stylu, jadamy w stołówce, obracamy się w młodszym towarzystwie. Mało obowiązków, żadnej odpowiedzialności. Trudno się stąd ruszyć, bo od razu problem. Czasami czuję się jak za starych, dobrych, licealnych czasów.

2004-03-07, Narty w Wasilitsy

Udało się, kolejny cud, i pojechaliśmy na dwa dni w wysokie góry - na narty. Wypożyczyliśmy wygodnego białego fiata punto, właściciel nauczył nas na wszelki wypadek zakładać łańcuchy (nie przydały się, uff) i w sobotę rano, przez Metsowo, ocierając się o Grewena, pojechaliśmy do Wasilisty, na wysokość 1 700 m, sam szczyt ma zaś 2 100. Wbrew temu, czego się spodziewałem, Wasilitsa to nie nazwa wsi, ale góry. Czyli jest to po prostu duże - jak na Grecję - "centrum sportów zimowych", składające się z 5 wyciągów i 6 tras, 3 chalets ("hoteli") i 2 wielkich parkingów. Trochę blady strach, bo niby gdzie znajdziemy nocleg, ale dostaliśmy całkiem tanio pokój tuż przy wyciągach.
W sobotę i w niedzielę jeździliśmy intensywnie, Piotr na snowboardzie, ja po raz pierwszy na nartach carvingowych. Panie (Dżoana i Karolina) chodziły na długie spacery, opalały się i ulepiły słodkiego bałwanka.
Spełniły się nasze oczekiwania - z powodu wyborów było pusto. Do tego trafiliśmy na rzadką w tym roku słoneczną pogodę. Stoki świetnie przygotowane, bez muld, ryzykanci - nie my - mogli jeździć po stomych zboczach w kopnym śniegu. Słowem - marzenie.
Wróciliśmy w dobrych humorach, zmęczeni, ale zadowoleni, czerwoni od słońca.
W Janenach pada.

2004-03-06, Przed wyborami

To, że wybory są obowiązkowe, wiedziałem już wcześniej. Każdy, kto znajduje się bliżej niż 300 km od miejsca zameldowania ma obowiązek zagłosować. Jak nie, to hoho! Wydaje mi się, że głosują wszyscy, ponieważ uniwersytet opustoszał. Piątek i poniedziałek są dniami wolnymi. W sobotę i w niedzielę obowiązuje zakaz sprzedaży alkoholu.
Dużo osób przyznało się, że wrzuci puste kartki. To tzw. biały głos (lefki psifos).

2004-03-05, "Stella"

Obejrzeliśmy kolejny film z Meliną Merkuri, tym razem tragiczną "Stellę". Znowu muzyka grała główną rolę: "I mera ine deka tris", "Agapi, pu gines dikopo maheri" i inne kawałki Hadzidakisa. Mnóstwo tańca, mało akcji. Film o wolno ści, miłości i zabójstwie.
Nie mogę już oglądać takich filmów, przesadzonych i symbolicznych, gdzie żadnego gestu nie wolno brać dosłownie. Panie płakały, więc widocznie czegoś nie zrozumiałem.

2004-03-04, Sesja

Doszła do skutku. Z Jarą nie popłynęliśmy na wysepkę, bo jezioro było wzburzone. Poszliśmy do Kastro i korzystaliśmy bezlitośnie z pierwszego wiosennego słońca. Odpowiednia strona wkrótce w galerii.
Świetny pomysł robić zdjęcia z kimś. Widzi się więcej i jest jakoś bardziej towarzysko. Mam nadzieję, że nie usprawiedliwam tym samym swojego słodkiego nieróbstwa.

2004-03-04, Kafé Olé

To mała neska, która zalana jest w całości mlekiem. Specjalność Janen. Chłopak w kafejce nie wiedział, czy nazwa jest hiszpańska.

2004-03-03, Muzeum Figur Woskowych

Najlepsze wycieczki są te niespodziewane. I tak o 10:00 rano pojechaliśmy z Perama do Muzeum Pawla Wreli, 10 km na południe Janen, przy trasie na Ateny.
Muzeum mieści się w budynku utrzymanym w epirockim stylu, z drewnianymi werandami, kamiennymi ozdóbkami. W środku idzie się krętym, ciemnym korytarzem, stylizowanym na jaskinię (trochę wesołe miasteczko i tunel strachów), gdzie po prawej i po lewej znajdują się pokoiki z zainscenizowanymi scenami wziętymi z greckiej historii. Oglądamy przysięgę Filiki Eteria, przyglądamy się z bliska kleftom i armatolom, epirockim dobroczyńcom (Awerof, Zosimades, Sinas, Rizaris i wielu innym). Dowiadujemy się może w zbytnim szczególe, jak krwawa była egzekucja Alego Paszy. Poznajemy z bliska sceny z frontu w południowej Albanii w 1940. Wreszcie stajemy przed paroma salkami, w których Wrelis prezentuje symboliczne instalacje. Najbardziej charakterystyczna jest ta dotycząca losu Cypru po 1974: krzesło, wiszące na nim ubranie, leżące pod nim buty, a na krześle... rolka białego papieru toaletowego. Podejrzewam, że chodzi o popularne znaczenie słowa (proszę wybaczyć) hiestikan.
Muzeum ciekawe, choć trzeba podchodzić do niego z dystansem - i na przykład nie dziwić się zbytnio zdjęciu kościoła Hagia Sofia w Konstantynopolu - bez minaretów.
Oprowadzała nas Waso, ale starałem się nie słuchać, ponieważ bałem się, że coś powiem. Niestety Waso nie kryła swojego uprzedzenia do Turków, ani do Albańczyków. Przypominam sobie, czego nas uczono na socjologii, na podstawie tekstu Maxa Webera, "o wartościowaniu z uniwersyteckiej katedry". Mam nadzieję, że greckie szkolne wycieczki oprowadzane są z większym dystansem i przekazuje się im więcej informacji, a mniej uczuć.
Po muzeum i przez całą drogę powrotną miałem głośną dyskusję z Serbkami. Milena spojrzała na Hagię Sofię z obciętymi minaretami i powiedziała: "tak mi się bardziej podoba". Skrzywiłem się. Gdy wyszedłem, zapytała, skąd to skrzywienie. Stwierdziłem, że z tego może rodzić się fanatyzm, którego się boję. Przyszła Jelena. Powiedziały mi, słusznie, że nie mam takiego doświadczenia z muzułmanami i z powodu szzególnie wydarzeń z ostatnich lat w Kosowie i powodowanych Kosowem niezbyt dobrze kojarzą im się minarety.
Mam gorącą nadzieję, że choć dużo o tym rozmawiam, o żywej i bolesnej historii, nigdy nie dojdzie do tego, że poczują się obrażone. Staram się im jasno dawać do zrozumienia, że tematyka bałkańska interesuje mnie właśnie dlatego, że jest "dziejąca się teraz", otwarta i na dobrą sprawę niezgłębiona. Znałem te problemy dotychczas wyłącznie z daleka, z telewizyjnych wiadomości, teraz z fascynacją (myślę, że nie chorą) obserwuję je "w działaniu", z bliska.
Dobry historyk chyba nie może pozwolić sobie na uczucia, jeśli chce osiągnąć obiektywny wielogłos. Ale rezygnuje wtedy z jakiegokolwiek uczestnictwa, które żąda opowiedzenia się po którejś ze strony, które wymaga przyjęcia poglądu. Czy wtedy można pozostać dobrym historykiem? Czy można i obserwować, i uczestniczyć? Pisałem już o tym parę razy: czy aby nie jest tak, że termin "obserwacja uczesnitcząca" to oksymoron i przykład wishful thinking?
Ta dychotomia prześladuje mnie nie tylko na stronach bloga, ale od lat.

2004-03-03, Wiec polityczny - PASOK

Dla równowagi poszliśmy i na następny wiec. Ze zdziwieniem stwierdzam wiele zasadniczych różnic, których się nie spodziewałem.
Jorgos Papandreu spóźnił się 40 minut, ale muzyka, którą nas raczono, była o wiele bardziej grecka, niż ta zaprezentowana przez ND. Dalaras, Theodorakis (Tis Dikeosinis ilie), Anitque (!), ale gdy pojawiło się w ustach konferansjerki słowo "młodzież", zagrano The Wall Pink Floyd. Nie było tylu balonów, ani telebeamu, nie było fruwających karteczek, powiewiały tylko 2 greckie flagi - w tłumie partyjnych - zielonych i zielono-żółtych, ale atmosfera była jakoś luźniejsza, nawet w mżącym śniegu z deszczem.
Gdy dotarł, przez pierwsze 15 minut zagrzewał tłum - powiem wprost - sloganami. Grał na uczuciach, umiejętnie. Gdy powiedział: "zajrzałem w oczy obywatelowi. I zobaczyłem tam strach przed powrotem rządów prawicy", cały tłum wydobył z siebie głośne i spontaniczne uuuuu! (gr. jahuizo - mówię uuuu). Potem zarysował program, ale bez konkretów, czy liczb. Ważne jest ogólne przesłanie: Grecja grecka, szanująca tradycję i obywatela, Grecja rodzinna - sam Papandreu nawiązywał wielokrotnie do swojego ojca Andreasa - Grecja poddająca się nowoczesności i reformom, ale oddająca im tylko tyle, ile absolutnie konieczne.
Nie wiem, czy to zrozumiałem, ale Karamanlis jest bardziej technologicznie nowoczesny, bardziej zachodni, wierzący w tamtejszy postęp, Papandreu stawia na greckość kraju, na nieuszczkniętą tożsamość narodową. Nie na darmo wymienił przemysł mleczarski (!) Epiru i przykład doskonałego sera feta Dodonis oraz tego, że feta jest w Europie produktem wyłącznie greckim.
Zwycięstwo jednej czy drugiej partii będzie rzeczywiście ważną deklaracją, a nie - jak próbują przekonywać niektórzy komentatorzy - nieistotnym wyborem między jednym i tym samym.
Ciekawe, na ile sprawdzą się sondaże...

2004-03-03, Butterfly society

Czyli "towarzystwo motylkowe". Tak powiedziały mi Serbki. Że niby skaczę z paczki do paczki, z towarzystwa do towarzystwa, nie tworząc, ale nie uczestnicząc w stałych grupach. Dzisiaj one, jutro Polacy, pojutrze Hiszpanie, nowe ERASMUSy, Bułgarzy.
Czy mają rację? Czy mam głód nowych ludzi? Jeśli tak, mogę sobie na niego tutaj (niestety) pozwolić.

2004-03-02, Plany, zajęcia, brak czasu

Mógłby być to wpis o survivalu (3), ale o tej metodzie już chyba pisałem. Czas na część praktyczną.
Dzisiaj: biblioteka, ping-pong, miasto (supermarket, klub górski, wizyta u Jorgosa), wieczorem turecki.
Środa: wycieczka do Muzeum Figur Woskowych (sic!), wysepka, klasztory i sesja fotograficzna z Jarą, meeting PASOKu, kawa.
Czwartek: biblioteka do późna, kino ("Brasil").
Piątek: biblioteka, włoska kolacja.
Sobota-Niedziela: narty w Wasilitsy (wołoska wioska)?
lub:
Sobota: muzeum, film, czytanie.
Niedziela: góry.
Plus odrabianie greckiego (codziennie), uzupełnienie galerii (jeden dzień), mailowanie (codziennie) itd. itp.
Dużo kaw.

2004-03-01, Biegnie wiosna

"Ena to helidoni ki i aniksi akriwi".
Marianna (Bułgaria) założyła mi - i wielu innym - na lewą rękę tak zwana martioszkę- czy jakoś tak. Nazwa bierze się od "marca". Jest to opaska z kawałeczka biało-czerwonego sznurka, na mojej związana małym serduszkiem, u innych gwiazdką, u innych po prostu supełkiem. Trzeba ją nosić, aż zobaczy się pierwszego bociana bądź pierwszą jaskółkę. Wtedy matrioszkę się zdejmuje i zawiązuje na okwieconej gałęzi drzewa - myśląc przy tym pierwsze wiosenne życzenie.
Nie mam pojęcia, czego sobie zzażyczyć, ale ptaki jeszcze nie latają.

2004-03-01, Niewłaściwe lektury (2)

Czytam tak mało, że aż warto to odnotowywać.
"The City of Glass", Paul Auster. Wielkomiejska książka o szaleństwie i Nowym Jorku. Pisarz, który stracił rodzinę, a teraz próbuje stracić tożsamość podszywając się po innych. Filozof, który po śmierci żony, zamknął swojego dwuletniego syna na dziwięć lat w ciemnicy, by odkryć tajemnicę pierwotnego języka. Syn tegoż filozofa, który nauczył się żyć od nowa, ale na opak. Inny pisarz, Paul Auster, który odkrył tajemnicę Don Kichota, będącą i jego tajemnicą. Co się stanie na końcu?
W Janena dziwnie sie czyta wielkomiejskie książki.

"Kosovo. Its Aftermath and Approaches". Dopiero zacząłem. Przeczytałem synopis wydarzeń z lat dziewięćdziesiątych, czytam opis podejścia serbskiego. Na bieżąco - mam ten luksus - mogę przedyskutować świeżo nabyte fakty z zainteresowanymi stronami. Niebezpieczna.