[2004, Kwiecień]
- 2004-04-30, Przygotowania
- 2004-04-28, Różności
- 2004-04-28, Słucham pisząc
- 2004-04-28, Do słuchania
- 2004-04-27, Gęsty opis
- 2004-04-27, Tak sobie
- 2004-04-26, Zrozumialem, ze... (NGR)
- 2004-04-26, Tawli
- 2004-04-26, Zmiana
- 2004-04-25, Wrocilismy z gor
- 2004-04-23, Idziemy w gory
- 2004-04-23, Licze
- 2004-04-22, Omerta
- 2004-04-21, Show
- 2004-04-20, Grid
- 2004-04-19, Anegdotyzacja
- 2004-04-19, Wreszcie nowe zdjecia
- 2004-04-18, Slowniczek
- 2004-04-18, O czym nie napisalem
- 2004-04-17, Podróż powrotna
- 2004-04-16, Zapiski z pociągu
- 2004-04-15, O blogach
- 2004-04-15, Kolejny wyjazd
- 2004-04-14, Zostaje z tylu...
- 2004-04-13, Znowu w Barze
- 2004-04-08, Belgrad
- 2004-04-06, Stary Bar
- 2004-04-05, Czarnogorcy
- 2004-04-05, Ewolucjonizm
- 2004-04-04, Niedziela bardzo palmowa
- 2004-04-04, Budva
- 2004-04-03, Bar
- 2004-04-02, Bari
- 2004-04-02, Bari-Bar
- 2004-04-01, Wyjazd
- 2004-04-01, Igumenitsa-Bari
2004-04-30, Przygotowania
Warszawa pusta / zamknieta / oblezona. Dzis o polnocy zawisna niebieskie flagi i zadzwonia dzwony.
A tu nic.
Niewiele. Kto to moze obchodzic? Kogo to moze obchodzic? My, Polacy, zrobilismy sobie z Wlochami (i z Milena) przedwczoraj makaronowe party z okazji przyjazdu zubrowki (Nouvelle Zubrowka est arrivee), dzisiaj pojdziemy do pierwszego w Janenach parku rozrywki - o wdziecznej nazwie Paralimnio, a jutro moze jakies swietujace piwo. I tyle.
Bo choc wiosna, to codziennie musi popadac.
2004-04-28, Różności
Wzorem lumpiatej. Mało i po trochu.
*
Blog zamienia się w szarpaninę. Wpis na jedno zdanie?
*
Wiosna jest kapryśna. Pada za często. Kwiatki polne i górskie pachną ładnie po deszczu. Nie da się jeszcze chodzić w krótkim rękawie.
*
Endgame. Dzisiaj robiliśmy listę, kto do kiedy zostaje. Po 20/05 jestem już sam w pokoju. Aleks ma ślub w lecie.
*
Ku końcowi tworzą się nowe obozy. Nierzadko sobie przeciwne. Przykro, że mam osoby mi niechętne, którym nawet nie wiem, co zrobiłem. Przykro, że są osoby, którym wręcz muszę okazywać niechęć – inaczej się nie da – próbowałem.
*
Jest dziwnie. Dużo niedomówień.
*
A jednak optymizm. Tak jakby wreszcie wyjść z mroku w światło. Mrużę oczy.
*
Czy na parę dni, czy na dłużej? Nie wiem. Profilaktycznie zaniedbuję bloga, galerię i maile.
2004-04-28, Słucham pisząc
Έλα κύμα πάρε με και με στην αγκαλιά του πάλι βάλε με,
Έλα κύμα και βοριά, το σώμα του στεριά, μπροστά του βγάλε με,
Μ’ αν αυτός μ’ αρνηθεί, στο πέλαγο βαθύ ναυάγιο άσε με.
(Χάρις Αλεξίου, «Κύμα»)
2004-04-28, Do słuchania
Na dzisiaj – Simon&Garfunkel „America”.
2004-04-27, Gęsty opis
Clifford Geertz, superidol młodych atnropologów kultury, jest opdpowiedzialny za wprowadzenia do dyskursu pojęcia „gęsty opis”. Polega on generalnie na doszukiwaniu się ukrytych znaczeń w pozornie zwykłych zjawiskach. Na przykład mrugnięcie okiem – może być zwykłym, fizjologicznym zwarciem mięśni, ale może być znaczące – na wielu poziomach. I takie odczytanie mruknięcia jest właśnie gęstym opisem. Geertz napisał całą książkę opartą o tą metodę, odkrywając w nielegalnych walkach kogutów na Bali obraz skomplikowanej struktury społecznej.
W skali mikro tylko gęsty opis nadaje wszelkich zjawiskom i działaniom sens – bez niego są to tylko puste, bezmyślne gesty, słowa i spojrzenia.
2004-04-27, Tak sobie
Kupiłem książkę A. Tabucchiego „Ból brzucha Platona”.
2004-04-26, Zrozumialem, ze... (NGR)
Slowo anakolut pochodzi z jezyka greckiego. Podroze ksztalca.
Swoja droga - dlaczego mysli warte zachodu przychodza podczas spaceru lub w trakcie golenia?
2004-04-26, Tawli
Nie dosc, ze Grecy graja w tawli (backgammon, tryktrak) w bufeciku (kilikio), to widze, ze tu (Centralna Biblioteka) jakies panienki graja nawet on-line. A przeciez to gra raczej losowa, gdzie emocje?
Swiszczy wiatr na zewnatrz. Na zmiany pogody - moze przestanie padac.
Ja tez on-line: dzisiaj rano wreszcie uzbieralem potrzebna ilosc gier, by otrzymac staly ranking w literakach. Mam 1399 punktow, wiecej wygranych niz przegranych, pseudo eosforos, grecki z pazurem - i ogonem.
2004-04-26, Zmiana
Cos sie zmienilo. Na przyklad: blog traci resztki polotu. Dlaczego? Moze wiecej mowie niz pisze - wreszcie.
Niezaleznie od wszystkiego zmiana zostanie. Dla bloga to zla wiadomosc.
2004-04-25, Wrocilismy z gor
Coz, chyba sie udalo bardziej niz nie udalo. Grupa wytrwalych piechurow, ktora wracala ze schroniska w niedziele poludniem, zmokla strasznie, ale Jorgos w dwoch rundach nas zabral samochodem.
W sobote rano znalezlismy z Mitsosem rzeznie, z ktorej pobralismy nasze suwlakia i lukanika. Potem grupa sie jakos zebrala i w miare dobrym tempie wspielismy sie od 10.30 do 14.00 do schroniska. Pogoda wisiala na krawedzi deszczu, wiec nie owazylismy sie sie wspinac. Siedzielismy w schronisku, zbieralismy drewno, niektorzy zbierali i tzw. horta, czyli rodzaj dziko rosnacej, jadalnej pokrzywy. Impreza zaczela sie rozkrecac ok. 19.00 i skonczyla sie do kolo 4.00 juz w niedziele. Towarzystwo dopisalo: bylo nas w granicach trzydziestki. I bardzo wazne: wielu z nas pierwszy raz weszlo w gory. Bylo to pozytywne doswiadczenie.
Przejmowalem sie, by sie wszystkim podobalo. Zapytalem sie, czy i mi sie podobalo. Z zaskoczeniem stwierdzilem, ze to mniej istotne. Ale tak, podobalo mi sie. Nawet bardzo.
2004-04-23, Idziemy w gory
Jest wspaniala pogoda, cieplo i zielono. Jutro w 25-30 osob wejdziemy na Mitsikeli i posiedzimy tam do niedzieli. Bedzie wino i suwlakia. Wieczorem ognisko i tance. Trzymam kciuki, plan przygotowywalismy miesiacami.
2004-04-23, Licze
Jeszcze 38 dni. Szkoda. Szkoda, ze licze.
2004-04-22, Omerta
[wpis zostal usuniety z powodow regulaminowych]
2004-04-21, Show
...my makeup may be faking but my smile still stays on.
2004-04-20, Grid
Byłem na wykładzie - pierwszym o roku. Temat: Grid Computing, prezentacja T.Kay z Suna.
Nie żebym wiele zrozumiał, ale otarłem się nowoczesność wielkich jednostek obliczeniowych. Skróty (NFS, MPI, NUMA...), kolorowe loga,
współczesna informatyka zaczyna byc powoli rajem i dla filologa i dla fowisty.
2004-04-19, Anegdotyzacja
I trzeba usiąść i opowiadać. Przed – czuję się wypełniony wrażeniami, obrazami. Ale, gdy „siadaj i opowiadaj”, gdzie zacząć?
Trzeba zamienić wspomnienia na anegdoty. Wyłuskać z dni pojedyncze wydarzenia – dziwne, komiczne, smutne, ubrać je w gładką narrację i najlepiej zakończyć pointą. Po raz tysięczny przekonuję się o niemożności przekazania „tego, co najważniejsze”. O fiasku opowieści o leniwych śniadaniach na werandzie, gdy objadaliśmy się nieprzyzwoicie, o godzinach, dniach rozmów – czasem kłótliwych politycznych, czasem zabawnych damsko-męskich. O pierwszym spacerze z Miszką do miasta i o tym, jak nie mogliśmy się porozumieć, choć chcieliśmy tak bardzo. O zwerbalizowanych marzeniach, o układaniu planów na przyszłość. O figowcach, którym z dnia na dzień przybywało liści, o słońcu w morzu, o chmurach nad szczytami, o burzach i piorunach.
Większość z najcenniejszych wspomnień pozostanie moja i tylko moja nie dlatego, że nie chcę się nimi dzielić, ale dlatego, że nie potrafię.
2004-04-19, Wreszcie nowe zdjecia
Byłyby już wczoraj, ale się zdekoncentrowałem i skasowałem zapisy w bazie danych – nie tej, co trzeba. Przybyła nowa grupa galerii: SCG, ale są też nowe kawy, palma i Korfu.
Back in Ioannina zielono, zielono. Zapomniałem, jaka panuje ciepła atmosfera – choćby podczas wspólnych posiłków w leshi, czy spacerów po kampusie. Odzwyczaiłem się od niej i dzięki temu łatwiej mi ją teraz zauważyć. Niestety Perama daleko jak zawsze.
Ranek bardzo pozytywnie. Prace domowe aż do południa, potem zdjęcia i biblioteka. Den fowame tipota, ime shedon eleftheros.
2004-04-18, Slowniczek
Parę słów i zwrotów z wyjazdu:
- burek z jogurtem - (burek to rodzaj pity z mięsem lub z serem) – moje ulubione śniadanie (również: tradycyjne śniadanie Serba).
- Co myślisz o Miloseviću? - nie ma poprawnej odpowiedzi.
- Context - sieć czarnogórskich supermarketów. Miejsce wielu zaskoczeń i radości.
- czajna - rodzaj salami. Absolutny must śniadań i kolacji.
- ćevapcici – moja ulubiona potrawa.
- Durmitor i Zlatibor - góry w SCR (patrz), warte odwiedzenia już dla samych nazw.
- dva sati internetu (srb. dwie godziny internetu) – bez tego ani rusz.
- Dzie si, brate? - powiesz to (zamiast dzień dobry) – już jesteś Czarnogórcem.
- feferonki - nareszcie spróbowałem i zrozumiałem, że to moja ulubiona zakąska (meze).
- fića - ichniejszy maluch (też fiat). Sentymentalny, wciąż często spotykany.
- gibanica - moja ulubiona pita: z kajmakiem (patrz).
- Jati ise toso lipimenos? - nieprawda.
- kafana, pekara (srb. kawiarnia, piekarnia) – dwa pierwsze słowa w dobrych rozmówkach.
- kajmak - nie jestem pewien, Na pewno jakiś produkt mleczny.
- kisza (srb. deszcz) – tego słowa nauczyłem się od razu.
- Knez Mihailo - główna ulica Belgradu. Czasem wydawało mi się, że jedyna (zwróćcie uwagę na charakterystyczne latarnie w galerii zdjęć!).
- Kosovo i Metohija (w skrócie Kosmet) – poprawna nazwa Kosowa.
- kukla (gr. lalka) – ładna dziewczyna. Bar: Kuklopoli.
- Mala - isvesna, bez komentarza z mojej stony.
- mniejszość muzułmańska - dyżurny temat rozmów.
- molim te i volim te (srb. proszę cię i kocham cię) – niebezpiecznie jest się tak przejęzyczyć w Czarnogórze.
- Niegosz - czarnogórski bohater narodowy. Pisarz („Górski wieniec”), duchowny,
, przywódca. Miał 2,07 m wzrostu i umarł młodo. Pochowany wysoko w górach.
- parasol - nie miałem. Dlatego padało.
- People, I hiavent known... - że zawsze chciałem mieszkać we Włoszech/na Korfu.
- politelia (ngr.: luksus) – towar poszukiwany przez Milenę: „urodziłam się do luksusu”.
- polski jest podobny do rosyjskiego - błąd - powinno być: rosyjski jest podobny do polskiego.
- poltron - lizus. Komentarz do męskiej solidarności okazywanej przeze mnie Miszce.
- przewodnik po Serbii i Czarnogórze - nie ma.
- psonio - snob, tyle że w sensie finansowym. Okrzyk podziwu lub pogardy.
- Pulena - imię wiatru i pięknej kobiety. Również niezła pizzeria w Barze.
- SCG - Serbia i Czarnogóra. Jeszcze razem.
- sok (srb.) – nie tylko sok, ale każdy rodzaj napoju niealko. W naszym przypadku Sinalco.
- Tesla - sławny fizyk, ten od tesli (T), podobno prawdziwy autor wielu edisonowskich patentów. We współczesnym świecie sławnymi Serbkami i Czarnogórkami są też np. Monica Seles i Milla Jovovich.
- turska kafa (srb. kawa po turecku) – bez przynajmniej 3 dziennie dni nie mają sensu (Milena).
2004-04-18, O czym nie napisalem
O wielu rzeczach. Nie nadążam i nie wiem, czy powiniem.
Na przykład mało o kościołach, Wielkim Piątku i świeczkach. Nic o piosence na Eurowizję „Lane moja”, którą słyszeliśmy ze sto razy. Niewiele o serbskiej kuchni. Ani słowa o obydwu rodzinach, z którymi mieszkałem przez trzy dni. Żadnych (etnograficznych) uwag o serbskich wsiach, zbyt skąpe westchnienia o serbskich i czarnogórskich górach (ciekawy pleonazm).
Właściwie nieistniejące relacji z wizyt w Svetim Stefanie i Kotorze. Wzmianki o czarnogórskiej muzyce, ubiorze, nieoficjalności, lenistwie? Wendety? Jak Włochy i Korfu – dokładniej?
Przepadło.
2004-04-17, Podróż powrotna
Wypłynęliśmy z Baru wieczorem w czwartek. Milena nastraszona przez kobietę z biura podróży, że grecka adia diamonis dla Włochów jest niczym. Nieprawda, ale co się Milena strachu najadała, to jej. Bari w piątek rano przywitało nas słońcem, ale pogoda się zepsuła właściwie od razu. Pojechaliśmy jednak do Taranto (we Włoszech strajk kolei, ale bardziej na północy: do Rzymu tylko autobusem) i daliśmy sobie w tej dawnej greckiej kolonii aż 5 godzin. Hmm, padało, starówka – choć zrobiła na mnie ogromne wrażenie – klaustrofobiczna – i, jak to określiła Milena, zapuszczona. Do nowego miasta nie dotarliśmy. Ale położenie piękne – na wyspie odcinającej od morza wielką zatokę (Mare Piccolo). I wspaniałe muzeum archeologiczne w przepięknym pałacu Pantaleo. Pojechaliśmy do Brinidisi. Tam rozpadało się na dobre i nie patrząc na nic wsiedliśmy na statek. Nareszcie oczekiwany luksus, linie Fragline, i całkiem porządny sen. Rano byliśmy na Korfu.
8 godzin na to piękne miasto niby starcza, przynajmniej na pobieżne zorientowanie się co gdzie, ale atmosfera zachęcała do pobytu o wiele dłuższego. Była rano burza, ale potem słońce zrekompensowało nareszcie pogodowe niedogodności. Zwiedziliśmy obszerną Starą Fortecę, obeszliśmy dość dokładnie stare miasto. Cudowny kościół Św. Spirydona, prawosławny, ale z niespotykanymi „zachodnimi” freskami. Zachwycili nas ludzie, którzy rozmawiali z nami sami z siebie – kelner w przyjemnej kawiarni Ever Green, a potem pół godziny w sklepie z galanterią. Milena rozstawała się ze łzami w oczach z Greczynką, która z przejęciem opowiadała o współczuciu do Serbów i ich przejść w ostatnich latach.
Mnie zachwyciła gra w krykieta na wielkim trawniku głównego placu – Spaniady, oraz fakt, że rzeczywiście sprzedają imbirowe piwo (tsitsibira).
Korfu godne polecenia, choć może nie wszyscy mają szczęście widzieć je wiosną, jeszcze przed sezonem turystycznym.
Wieczorem kolejnym luksusowym statkiem do Igumenitsy i autobusem krętymi drogami do Janen. Ufff.
Było super. 600 zdjęć i aż 18 nowych galerii, jak tylko dotrę do stałego łącza.
2004-04-16, Zapiski z pociągu
Podróżować tak bez końca, wciąż zaciągać nowe długi, żeby zawsze była wiosna, żeby trochę mniej padało. Żeby było na co czekać, żeby było dokąd wracać, dokąd – lub lepiej: do kogo, żaby co dzień być gdzie indziej. Tyle życzeń w paru słowach, więc w ramach redukcji marzeń i w imię zdrowego rozsądku, niech się spełnią ze dwa, no – trzy.
*
Jakie to niesprawiedliwe, tyle zależy od pogody. Przybyliśmy do Taranto – było zimno i padało. Nic to, że grecka kolonia (chyba jedyna dorycka). Ciemne i brudne zaułki, w co drugim ujadały psy, mieszkańcy patrzyli wilkiem, wszystkie kościoły zamknięte, kawiarnie bez miejsc siedzących, sklepikarze mieli siestę. Jedyne urocze miejsce – muzeum archeologii – wydało się tak wspaniałe, bo było ciepłe i suche.
Chcę powrócić do Taranto, gdy wiatr będzie wiał od morza, corsem da się spacerować, a w doniczkach na balkonach kwitnąć będzie mnóstwo kwiatów.
2004-04-15, O blogach
Dajacy nieco do myslenia tekst o blogach z najnowszego internetowego magazynu "Zaloga G", str. 61. Polecam tez troche statystyki na poprzedniej stronie.
2004-04-15, Kolejny wyjazd
Zegnamy sie z Barem, wrocilo slonce. Bylismy w muzeum-dworku czarnogorskiego krola Mikolaja (Nikoli). Przespacerowalismy sie bulwarkiem, wypilismy cappuchino w nadmorskiej "Mongro". Jeszcze 7 godzin i odplywamy do Wloch. Milena boi sie klopotow z paszportem i adeia paramonis na wloskiej granicy. Jak wszystko sie uda, spotkamy Dragane i Rogera na Korfu. A potem tylko ksiazki, ksiazki do samej Elinomathii. Obiecuje.
2004-04-14, Zostaje z tylu...
...za wrazeniami. Nie uzupelnilem jeszcze trasy po Serbii, a warto o tylu rzeczach napisac, a tutaj juz Sveti Stefan i Kotor.
Wczoraj swiecilo slonce, dzisiaj padalo, czy to moze miec znaczenie?
Sveti Stefan - wyspa-hotel. Nie ma ulic, tylko numery domow jakby to byly pokoje.
Kotor - miasto weneckie, mury pnace na na szczyty gor. Cerkwie i koscioly, waskie uliczki, palace, piazze. Trzeba - znowu i znowu - pozbierac wrazenia. Dobrze, ze aparat mnie jeszcze znosi i chce robic zdjecia. Okna, lampy, reliefy, chmury i gory, fale na zatoce, slonce, koscioly, golebie. Widze Czarnogore na ekranie cyfrowki. Moge rozmawiac, a druga reka przyierzac sie do kolejnych ujec.
Z Milena jezdzimy po Czarnogorze przygodnymi autobusami i gadamy, gadamy, gadamy.
Moze to juz ostatni taki wyjazd, trzeba spowazniec. Dzis doszlismy do wniosku, ze jestesmy "pasozytami spolecznymi". Miszko chcialby, bysmy nie jechali jutro, ale w niedziele, nastepnym promem. Zrobilismy liste za i przeciw. Podzielismy agrumenty na logiczne, uczuciowe i glupie. Na razie prawnie rownowaga. Wygrywa przeciw doslownie jednym argumentem uczuciowym. Moze i oceny dziwne: argument za zostaniem: "bedziemy krocej w Peramie" zostal oceniony jako dwa L(ogiczne).
Co z tego wszystkiego wyniknie?
2004-04-13, Znowu w Barze
Wieczorem wrocilismy z podrozy po Serbii, zmeczeni, ale cali. Mnostwo wrazen, obrazow, potraw. Mniej zdjec, poniewaz padalo przez caly czas. Chce przygotowac lepiej to, co napisze, wiec teraz tylko dwa slowa.Wieczirem siade w spokoju i - z polskimi znakami - spisze, co sie dzialo w Belgradzie, Niszu i Valjevie.
Serbia jest piekna. Duzo gor, male wioski z bialymi domkami krytymi czerwona dachowka. W wysokich gorami domy drewiane, poczerniale od deszczow. Poza Belgradem wyglada na to, ze malo ktore miasto ma "europejska" atmosfere. Przewaza balkanski chaos.
Zabytki rzymskie - i tureckie. W Niszu kolumna z glow serbskich powstancow (1810). W Valjevie miejsca egzekucji. Pomniki brodaczy i wasaczy, ktorzy gineli w kolejnych powstaniach. A obok meczety i biale minarety - szczegolnie w tzw Sandzaku Novi Pazar. Niechec Serbow do muzulmanow, ale i do Amerykanow - za naloty. Wspominanie lat 80tych, raju Jugoslawii, choc troche sfanatyzowanego i udawanego, to jednak raju.
Jak malo wiemy. Troche nie rozumiem dlaczego. Ale pytano mnie o Milosevica i o poglady polityczne. Bywalo goraco, choc glownie mowilismy o tym, czy serbski jest ladny i czy polski jest podobny do rosyjskiego. Niezmiennie odpowiadalem: tak serbski jest ladny i nie, to rosyjski jest podobny do polskiego.
A w Barze na razie swieci slonce, choc niecala godzine temu byla burza. Zaraz przyjdzie Milena, pojedziemy na mini-wycieczke na wyspe-niewyspe Sveti Stefan.
Wieczorem, nie poznym, troche poswietujemy. Dzisiaj teoretycznie moje imieniny.
2004-04-08, Belgrad
Wczoraj wieczorem lalo jak z cebra. Wzielismy taksowke. W Barze kazdy taksowkarz ma wlasny numer - dzwoni sie bezposrednio do soby. Ten,. ktorego wybralismy, nie mogl nas znalezc. Dzielnica, w ktorej mieszkamy, nie ma ani nazw ulic, ani tym bardziej numerow. Nasze miejsce spotkania nazywalo sie "przy semaforze", a potem - latwiejsze - "przy kladce przez tory". Nic to nie dalo, ale padalo strasznie. Przypadkiem zabralismy sie inna taksowka (muzulmanska). 3 euro. "Nasz" taksowkarz sledzil nas (w pewnym moemncie go minelismy, czekal ze dwa kilomtery dalej, po drugiej stronie torow) i doslownie napadl Milene o jego 3 euro. Tak sie traci klientow.
Milena nie mogla spac prze wieksza czesc naszej 11-godzinnej podroy przez Czarnogore i Serbie, chociaz przedzial mial tylko 6 miejsc i przyjemnie rozkladane siedzenia. Dotarlismy do Belgradu ok. 7:00.
Pierwsze wrazenie - choc nazwa sugeruje "Biale miast", Belgrad jest raczej szarawy, zaniedbany, chociaz po niektorych odmalowanych juz fasadach widac piekna secesje, jaka widzialem np. w moim ulubionym Brnie. Oczywiscie mnostwo kawiarni, piekarni, wiel juz na swiezymi powietrzu. Niektore place zastawione dziesiatkami, setkami stolikow. I pelno. Bogate sklepy: United Colrs, CAT, Reeboki, Sketchers, tez nie pusto. Zachod sie wkrada.
Od razu pojechalismy na objazd miasta, tramwajem dwojka, ktory jezdzi w petli. Wielkei wrazenie robia nieodbudowane jeszcze, zbombardowane budynki ministerstwa (jakiego?) - kolosalne ruiny, ktore wygladaja, jakby mialy sie zawalic. Wokol tetni zycie miasta - i kraju. To musial byc wielki szok, nie potrafie go sobie wyobrazic, nawet po tych dziesiatkach opowiesci, ktore slysze. I znowu uderzajace - nie ma przewodnika po angielsku, oprocz niewielkiej - i drogiej - broszurki o Belgradzie. Nic o Serbii, nic o Czarnogorze, moze poza mapa Kotoru i Herce-Novi.
Jest duzo dziwnych obrazow, niepoukladach, ktore mam przed oczami: wielki bulwar konczacy sie ogromna, wysoka, biala cerkwiew. Jet wodny na rzece Sawa - chyba podobny, choc zapewne wyzszy jest w Genewie. Fantazyjne bloki w Nowym Belgradzie, ktore spina na gorze kopula. Tyle rzeczy nowoczesnych, ale i tyle zatrzymanych w latach osiemdziesiatych. Milosevic na plakatach wyborczych - ale jak dawno byly wybory? Postacie krolow, ksiazat, poetow, oswiecicieli narodow na cokolach.
Nie na to sie przygotowalem. Czekalem na agresywne, wojenne miasto, troszke "ciemne", a tu przyjemna metropolia, ktora - po pobycie w Ioannina i Atenach - przypomina dom.
Napisze wiecej, jak tylko pozbieram sie i mysli, troche moze odespie. Przede wszystkim o kuchni - Balkan grill, ale i burek z jogurtem na sniadanie. A takze o jezyku. Kuchnia i jezyk, z tym zetknac sie jest najlatwiej. Ciekawe, czy uda mi sie w ogole wniknac nieco "glebiej". Ale - jesli wszystko dobrze pojdzie, czekaja mnie dwa doswiadczenia rodzinne - u Mileny i u Miszki.
Dwie dziwne (niezwiazane ze soba) rzeczy: nie czuc nadchodzacych swiat, moze oprocz napisow: postne lody (!), czy postne McMenu (!!). Oraz: by sie dostac na dworzec autobusowy - nie tylko w Belgradzie - trzeba wykupic "wejsciowke", tzw zeton, ktora kosztuje ok. 1 euro (70 dinarow - ha, i waluta sie wreszcie zmieniala!). Dlaetgo wiele osob czeka na autobus tuz za stacja. Dziwi mnie czasem, gdy Milena dziwi sie, ze ja sie dziwie. Moze czas wracac do domu?
2004-04-06, Stary Bar
Wczoraj spacerkiem poszlismy do starej czesci Baru, ktora, ku mojemu zaskoczeniu, okazala sie wielka zrujnowana twierdza u podnoza wysokich skalistych gor.
Oczywiscie w Czarnejgorze wszystko jest malo oficjalne, wiec by sie dostac do srodka, jakies miejscowe dziecko zawolalo kustosza, ktory - dowiedziawszy sie, ze jest jakis Polak, postanowil laskawie nas wpuscic. Dzieci sie pytaly, czy - jesli powiedza, ze sa z Francji - to tez ich wpusci....
Stary Bar musial byc znaczacym miastem. Nastarsze mury pochodza chyba z XI wieku. Sa koscioly, domy, sklepy, male uliczki i place, straznice i tarasy. Podobno jest tylko jeden zyjacy czlowiek, niejaki Omer, ktory wie, co i jak. Tak czy inaczej doswiadczenie fantastyczne.
Plus, by dojsc, trzeba przejsc przez rozlegla dzielnice muzulmanska. Widzialem po raz pierwszy w zyciu "czynny" muzulmaniski cmentarz, z malymi fezami (?) na szczytach kamieni nagrobnych (tak, zrobilem zdjecie). Centrum dzielnicy islamskiej jest rzeczywiscie inne: waskie uliczki, domy z werandami, biednie. Naliczylem 3 czynne meczety (wlasciwie meczeciki), piekne, biale minarety i jeden zrujnowany. Gdy bylismy w zamku, ok. 16:20 z jednego z meczetu uslyszelismy zawodzaca modlitwe... Milena byla wstrzasnieta - nie wierzyla, ze w SCG muzulmanie rzeczywiscie uzywaja minaretow zgodnie z ich przeznaczeniem. I znow te nasze wieczne dyskusje o wzajemnej niecheci miedzy crzescijanami i muzulmanami. Nie wiem, czy to kiedys zrozumiem.
Wieczorem pogoda sie popsula. W gorach burza, grzmoty przetaczaly sie minutami, domek drzal w posadach.
Rano sie rozpogodzilo, choc nie do konca. Nasz hotel w Belgradzie nie ma nmiejsc, musimy znalezc nowy. Jest na szczescie duzy wybor. Jedziemy jutro noca.
Poki co dzisiaj, w ramach "malej Polski" na obiad dolozylem trzy grosze w postaci salatki beskidzkiej.
2004-04-05, Czarnogorcy
Więcej z uwag Mileny niż z obserwacji. Są „pełni siebie”. Postawa: założone ręce na piersi, dumny wzrok, rozstawione nogi. Świat należy do mnie. Symbolem honoru jest policzek. Hańba: utracić policzek. Zawsze żartują, nawet nieznajomy z nieznajomym, opierają wiele na znajomościami, rodach, plemionach. Połowa toleruje Serbów, droga połowa nienawidzi. Nie wiadomo dokładnie, jak wygląda flaga Czarnogóry, na razie używa się serbskiej. Nie wiadomo dokładnie, czy istnieje język czarnogórski (są różnice), ale w szkołach zaczęto na niego mówić „ojczysty”, by zróżnicować. Są strajki uczniów.
Według różnych szacunków Czarnogórców jest od 500 do 800 tysięcy. Gdzie tylko się nie ruszą, zawsze trzymają się razem.
2004-04-05, Ewolucjonizm
Niby w kulturze to bujda i Frazer od „Złotej gałęzi” nawet nie wiedział, jak bardzo jest w błędzie. Ale czasem po prostu musi działać.
W Europie jest jeden model: „zachodni”. Wszystkie kraje prędzej czy później do niego dotrą. Czarnogóra i Serbia straciły 10-15 lat na wojnach i sankcjach, ale gonią. Linie autobusowe się ujednolicą i będą punktualne. Trawniki będą czystsze, z białymi krawężnikami i przyciętymi żywopłotami. Skończy się zamieszanie z alfabetami: będzie tylko jeden – zapewne łacinka wygra z cyrylicą. Ludzie nie będą tak często chodzić do kościołów. Stare samochody pojadą na wschód, pojawią się nowe. Będzie się nosić ubrania markowe, koniec z dresami i bluzami wpuszczonymi w spodnie. Muzyka będzie spokojniejsza, koniec z orientalnym disco montenegriano. Drogi zostaną połatane, wille skończone i przykryte czerwonymi dachówkami. Pociągi będą jeździły coraz szybciej. Skończą się czasy niewysfaltowanych ścieżek i owiec w centrum miasta. Bloki będą bardziej kolorowe. Sklepy nie będą otwarte aż tak długo. Przestaną pracować w niedzielę, w sobotę zamkną się wczesnym popołudniem. I tak dalej.
My mamy tak samo, tylko jesteśmy nieco dalej na wykresie.
Europa przytnie wszystkich na swoją miarę. W Grecji już tak niewiele zostało do zwesternizowania. Może nie ma prawdziwej globalizacji, ale jest kontynentalizacja – europejska.
2004-04-04, Niedziela bardzo palmowa
Zapomnialem dyskietki, na ktorej zapisalem z w miare pietyzmem wrazenia z podrozy Igumenitsa-Bari-Bar. Duzy rozdzial o Wloszech, w sumie dla Mileny to byl po raz pierwszy tzw. Zachod, chociaz juz nie wiem, co to znaczy. Jeden dzien w Bari mi w zupelnosci wystarczyl. Milena wzdychala, ze jest urodzona do luksusu, ja nie moge. Swoja droga smieszne: Serbka i Polak lazacy po ulicach wloskiego miasta, mowiacy i gestykulujacy po grecku.
Napisalem tez o pierwszych wrazeniach z Baru i Czarnogory. Jest milo. Palmowo. Morze jest sielskie. Gory wysokie, wokol miasta. Za godzine jedziemy na pierwsza wycieczke, do Buvaru, czy jakos tam. Nie mam nawet przewodnika - nie bylo zadnego i w Grecji, i w wielkiej ksiegarni w Bari. Kraj zapomniany przez Europe? Chyba jednak dobrze na tym wychodzi.
Rano bylismy z narzeczonym Mileny, Miszka, w jednej kawiarni inernetowej, teraz trafilem juz sam do drugiej. Probowalem znalezc informacje wizowe do Bosni. Chyba tak, chyba bez wizy sie nie obejdzie, ale przynajmniej mam nadzieje, ze kupie ja na granicy. Poki co tyle do zobaczenia w samej Czarnogorze - klasztory, stare miasteczka, wszystko takie nie-turystyczne.
Jejku, teraz dopeiero widze, jaki bylem zmeczony - i glodny. Co za radosc, kiedy na sniadanie parowki i jajecznica! Smieje sie troche jak glupi do sera. I nareszcie mozna spac bez wagarow i wyrzutow sumienia. Zmeczyla mnie Grecja, nie ma co.
Przede mna dluga lista samych obietnic, czego to nie zobacze i nie sprobuje. Raj. Ale dzisiaj zajrzalem do poczty i jeden - niestety - tesknie za domem.
2004-04-04, Budva
Pojechaliśmy na pierwszą wycieczkę. Pogoda się wahała, czy się nie rozpadać, ale udało się nam, choć byliśmy bez parasoli. Budva to miasteczko oddalone o godzinę drogi na północ od Baru. Mieliśmy jechać autobusem, ale znalazła się taksówka, która nas przewiozła za tą samą cenę. Jechaliśmy wybrzeżem. Brzeg bardzo skalisty, rzadkie, ale piękne, poukrywane plaże. Z drugiej strony cały czas wysokie, ostre góry. Gaje oliwne, niedbała zabudowa, kraj bardzo nieoficjalny.
Stare miasto Budva znajduje się tuż nad morzem i jest ogrodzone murem. Taka miniaturka, może na 500-1000 osób. Wenecka? Nie wiem, ale co robiłby lew na wejściem? Austriacka? Chyba nie, ale co robiłyby napisy po niemieckie? W środku siatka słodkich uliczek, kamienne domki kryte czerwoną dachówką i kościółki – po równo i koło siebie: prawosławne i katolickie. Na razie mało ludzi, choć pojawili się już turyści bułgarscy i japońscy.
Dziwnie się zwiedza, nic wcześniej nie wiedząc, tak na żywca, bez uprzedzeń.
Wróciliśmy tak samo, taksówką. Linie autobusowe są liczne i nieregularnie. Nigdy nie wiadomo, kiedy przyjedzie autobus. Taksówkarz przez całą drogę albo skarżył się na swoją pracę („to najgorszy rok jak dotąd!”) albo dzielił się wrażeniami o szefie Miszki, którego, jak się wydaje, znają wszyscy („nie znam go za dobrze, ale to dobry człowiek, zawsze pomoże”).
Z innych drobnostek, których pełno: pali się świeczki w cerkwii – na górze za żywych, na dole za zmarłych. Turecki w serbskim: budala – głupi, jok – nie ma, nie istnieje, boja – kolor, farba, barwnik. Większość z tureckich zapożyczeń występuje też w greckim.
Na kolację udało mi się przygotować tortelini, ale gospodarz Miszko się poczuł i teraz rozpala grilla. Będą, czuję, czewapcici.
2004-04-03, Bar
Milena i Miszko mieszkają w małym drewnianym, działkowym domku na przedmieściach miasta. Do centrum idzie się na piechotę 10 minut, nad morze 20. Przyjemny spacer – wiosna jest w pełni, wszędzie wcale duże palmy, oliwki, drzewa cytrusowe. Miasto leży nad morzem, a za miastem wznoszą się wysokie, skaliste, strome szczyty gór. Wysoko wysoko leżą jeszcze łaty śniegu.
Bar jest raczej niewielki, choć to największy port Czarnogóry i drugi po Trieście za dawnej Jugosławii. Centrum raczej brzydkie, odbudowane naprędce po trzęsieniu ziemi sprzed 20 lat. Mnóstwo sklepów, kawiarni, pizzerii. Duże różnice – samochody i bardzo stare, i bardzo nowe. Ludzie ubrani skromnie i elegancko. Czasem wydaje mi się, że to ożywione, zatrzymane w czasie lata 80-te, ale potem trafiam do zachodniej, 21-wiecznej perfumerii. Na środku miasta wielki spodek ufo, to dom handlowy wybudowany jeszcze za Tita. Miszko mi wszystko opowiada, ale jest problem: mówi tylko po serbsku. Ja też będę musiał się w ekspresowym tempie nauczyć mówić.
Póki co wiele nowych słów: masliny – oliwki (słowiańskie słowo na oliwki!), saat – czas, para – pieniądz (tureckie), jeftin – tani, hilia – tysiąc (greckie).
Byliśmy w supermarkecie i na targu warzywno-owocowym. Drogo, czasem drożej niż w Polsce. Jest wszystko, są nawet figi.
Widziałem muzułmanki. Wyglądają normalnie, noszą jednak białe chusty na głowach. Biel to kolor żałoby.
Wieczorem w restauracji na cevapi (małe podłużne kotlety z mielonego mięsa), z szopską sałatką (w odróżnieniu od tej, którą pamiętam z dzieciństwa, nie ma sera, ale za to smażona, bardzo ostra papryka). Spacer nadmorskim bulwarem, a na sam koniec kawa w zachodnio wyglądającej kawiarni, gdzie wszyscy oglądają koszykówkę i jedzą pizze. Dwa zdarzenia: para ustąpiła naszej trójce lepsze miejsce i przeniosła się do dwuosobowego stolika. Ot tak. Kelner przyniósł sok pomarańczowy ze słomką, ale gdy zorientował się, że sok będzie pił mężczyzna, zabrał słomkę.
Rano w łazience widziałem gekona.
2004-04-02, Bari
Miasto większe – i piękniejsze – niż się oboje spodziewaliśmy. Z portu wchodzi się od razu na stare miasto, małe uliczki, otwarte drzwi do wielu kuchni, kolorowe Venetian blinds. Lewant (cokolwiek to znaczy). Cieszę się, że Milena od razu doświadczyła takich wręcz stereotypowych południowych Włoch. Wielkie, romańskie kościoły, niektóre bardzo stare – zaszliśmy do dwóch – w środku, czy to możliwe, barok. Z rozpędu zwiedziliśmy Swabian Castle, nad którym pracowała też trochę nasza Bona Sforza (z Bari!). Odbywała się tam jakaś konferencja, tłumy, a nawet nie czuliśmy się jak intruzi. Sztuka płaskorzeźb: połączenie średniowiecza bizantyńskiego i normańskiego. Obejrzeliśmy też dużą wystawę poświęconą zdjęciom satelitarnym w służbie archeologii.
Było już późno – a my ciągle bez śniadania. Uciekliśmy do części nowoczesnej miasta – od starej przedzielonej corso (więc TO jest corso!) i po raczej dłużych poszukiwaniach znaleźliśmy wymarzoną kawiarnię. Od drzwi usłyszeliśmy buon giornooooo! i w ogromnym tłumie udało nam się zamówić 2 razy cappuchino z 2 cornettami (przekonaliśmy się, że są croissanty nadziewane nutellą), do każdej kawy małe karmelowe ciasteczko i opakowany z pietyzmem orzeszek w czekoladzie. Nad uwiającymi się w ukropie kawiarzami wisiała tabliczka z napisem: buon giornoooooo!, aha! – to stąd. Włosi, jak się wydaje, piją kawę w biegu, na stojąco. Corneciki zajadają czekając na przygotowanie filiżanki.
Następnie grzebaliśmy się w wielkiej księgarni, kupiłem przewodnik po Bari i namierzyliśmy w jakimś pizzerowym guidzie najlepsze i najtańsze pizzerie w mieście. Niestety piękny tshirt z napisem Odi et Amo kosztował aż 35 euro. Ale udaliśmy się do jednej ze znalezionych pizzerii i mieliśmy nareszcie prawdziwe, z wodą delikatnie mineralizowaną i muzyką fortepianową. Milena cały czas była wniebowzięta.
Potem stacja kolejowa, planujemy w drodze powrotnej trasę Bari-Taranto-Brindisi i chyba się uda – bilety nawet nie kosztują 10 euro. Byłem niestety w złym stanie po średnio przespanej nocy i musiałem co jakiś czas pić kawę. Przy przystanku w Macu, zorientowaliśmy się, że frappe to shake, a Macedonią nazywa się deser owocowy.
Udaliśmy się do galerii obrazów. Po drodze posiedzieliśmy w kościele franciszkanów, posłuchaliśmy muzyki organowej – dla Mileny pierwszy raz! Było strasznie dużo ludzi, wielu miało zdjęcia figury Matki Boskiej ubranej na czarno. Wkrótce zorientowaliśmy się, o co chodzi. Tego dnia chodziła wielka procesja MB Piety z Bari, tłumy ludzi, kobiety ubrane na czarno, dwie orkiestry.
A my do galerii, nad morzem, skrzętnej ukrytej na czwartym piętrze dziwnego budynku, który wyglądał jak ministerstwo. Od średniowiecza do współczesności, nazwiska nic nam nie mówiły, a obrazy bez uprzedzeń, piękne.
Spacer nadmorskim bulwarem, dwie piazze starego miasta. Znowu napotkaliśmy procesję, potem włoskie lody, cudowne. Supermarket – tortelini, pesto, makaron na lazanię. I już zmrok, wróciliśmy do portu. Po drodze zorientowaliśmy się, jak wiele jeszcze nie zdołaliśmy zobaczyć.
2004-04-02, Bari-Bar
Tym razem na promie straszne tłumy. Prawda: nie potzrebuję wizy do Serbii i Czarnogóry (SCG). Celniczka była zła, bo oni potrzebują do nas. Statek o wiele bardziej luksusowy. Niedawno polski – wszędzie polskie napisy i jedna, czy dwie reklamy. Spaliśmy na zestawiony fotelach we foyer. Tym razem się nawet wyspaliśmy.
Wschód słońca nad górami Czarnogóry. Choć wypłynęliśmy z 2-godzinnym opóźnieniem z Baru, nadrobiliśmy większość czasu. Na granicy regularne przeszukiwanie bagażu, całe szczęście miałem dwa plecaki, nikomu się nie chciało zmuszać mnie do ich totalnego rozpakowywania. Czarnogórcy mają poczucie humoru: celnik zapytał Milenę, czy ma kilo, czy dwa. Miszko, narzeczony Mileny, który już na nas czekał, został od razu zaatakowany przez cygańskiego chłopca-żebraka. Odpowiedział: nie ma drobnych, tylko 100 euro. Pojechaliśmy taksówką. Kosztowała aż 4 euro. W Czarnogórze płaci się euro, większość monet pochodzi z Niemiec lub Austrii.
2004-04-01, Wyjazd
Siedzę "na walizkach". Janena żegna tym, co ma najlepsze - deszczem. Za 3 godziny autobus. Znów ten głupi reisefieber, choć już za mną tyle wyjazdów. Przedwyjazdowy strach, przedwyjazdowa gorączka, przedwyjazdowa radość.
Dowcip po grecku na Prima Aprilis: Kalo Pasha, kalo mina, kali sinehia, kalo-rifer...
2004-04-01, Igumenitsa-Bari
Nie pamiętałem, że Igumenitsa to taka dziura. Całe centrum rozkopane, port daleko, statki płynące poza Grecję poza granicami miasta. I padało. Przynajmniej terminal międzynarodowy nowoczesny – i pusty. Trzy sklepy, pięć biura, dwie kawiarnie. Znaleźliśmy go tuż przed odpłynięciem, gdy musieliśmy dopłacić 5 euro port taxes.
Nasz statek, „Polaris” linii Ventouris, najtańszy do Bari, zasługiwał na swoją niską cenę. Łajba, z większym uwzględnieniem samochodów i tirów, niż pasażerów. Fotele niewygodne, a do tego cały autobus bułgarskiej szkolnej wycieczki. Gdzie te luksusy Blue Starów i Superfastów? Polaris spóźnił się do Bari aż 2 godziny, co nie jest złym wynikiem jak na teoretycznie 10-godzinny rejs.