Bernal Díaz del Castillo
Pamiętnik żołnierza Korteza czyli prawdziwa historia podboju Nowej Hiszpanii
Wybór, przekład i przypisy Anny Ludwiki Czerny
MON
Warszawa 1962
str. 13
Znaną jest rzeczą, że najsłynniejsi kronikarze, zanim zabiorą się do pisania swej historii, wpierw układają przedmowę i wstęp w słowach i okresach nader uczonych, chcąc swoim wywodom dodać lustru i wiarygodności, by ciekawi czytelnicy ich dzieła ujęci byli mel
odią słów i ich smakowitością. Ja, nie będąc biegłym w łacinie, nie ważę się na pisanie przedmowy czy prologu, bowiem aby wysławiać bohaterskie [heroiczne] czyny i przewagi nasze w czasie podboju Nowej Hiszpanii i jej prowincji, u boku dzielnego i nieustraszonego wodza don Henanda Korteza, który z biegiem czasu dla swych bohaterskich czynów został markizem del Valle, i by móc to opisać tak wzniosie, jak się godzi, potrzeba innej wymowy i retoryki niźli moja. Te jednak wydarzenia, które widziałem i w których brałem udział walcząc, jako naoczny świadek chcę zapisać z pomocą bożą bardzo po prostu, nie odchylając się na tę czy na ową stronę. Jestem bowiem starym człowiekiem, mam ponad osiemdziesiąt cztery lata, wzrok mój i słuch osłabły i los mi nie dał innego bogactwa nad to jedynie, abym dzieciom i potomkom zostawił moją prawdziwą i ważną relację.
str. 33-34
W Hawanie trzech żołnierzy zmarło z ran, a nasze okręty weszły do portu w Santiago, gdzie mieszkał gubernator, Wysadziliśmy tam dwóch Indian pojmanych na przylądku Cotoche, którzy nazywali się teraz Melchior i Julian, i wydobyliśmy skrzynkę z diademami, kaczuszkami i rybkami oraz innymi drobiazgami ze złota, a także liczne bożki, prawdziwe arcydzieła sztuki, które na wszystkich wyspach — jak San Domingo, na Jamajce, a nawet w Kas
tylii — zasłynęły szeroko: mówiono, że w żadnych krainach na całym świecie nie odkryto piękniejszych. Kiedy oglądano bożki z gliny w tak rozmaitych postaciach, mówiono, że są to bożki pogańskie. Inni mówili, że [-33;34-] należały one do Żydów wygnanych przez Tytusa i Wespazjana z Jerozolimy, a których rozbite okręty dopłynęły aż tutaj.
str. 52-53
Kiedy p
isałem tę kronikę, wpadło mi w ręce, co piszą o podbojach Meksyku i Nowej Hiszpanii Gomara, Illescas i Jovio. Kiedy to przeczytałem i poznałem ich wytworność, zdałem sobie sprawę, że moje słowa nieokrzesane są i głupie, a wobec tego, że istnieją tak dobre kroniki, zaniechałem pisania swojej. W tej myśli wziąłem się do czytania i podziwiania słów i zdań, w jakich opowiadają, jednak od początku do końca źle przedstawili to, co się działo w Nowej Hiszpanii. Kiedy zaczynają opowiadać o wielkich miastach, o tak licznej w nich ludności, wszystko im jedno, czy napiszą osiemdziesiąt, czy osiem tysięcy; kiedy mówią o rzeziach, jakie wedle nich mieliśmy urządzać, niech zważą, że z naszej strony walczyło czterystu pięćdziesięciu żołnierzy i że usilnie musieliśmy się bronić, aby nas nie wybili do nogi i nie pokonali; choćby nawet Indianie byli nieudolni, nie moglibyśmy tylu zabić, zważywszy, że mieli swoje pancerze z bawełny osłaniające całe ciało, mieli łuki, strzały, tarcze, wielkie dzidy, miecze obosieczne z obsydianu, które tną lepiej niż nasze szpady, byli przy tym znakomitymi wojownikami. Piszą owi kronikarze, wspomniani przeze mnie, że rozsiewaliśmy tyle śmierci i dopuszczaliśmy się takich okrucieństw, że Atalaryk, najdzikszy z królów, że Attyla, zuchwały wojownik na polach katalońskich, tyle ludzi nie zabili.
p. 59
Zaiste, Hernando Kortez został wybrany, aby szerzyć naszą świętą wiarę i służyć Jego Królewskiej Mości.
Chcę rzec, jak dzielnym i bohaterskim szlachcicem był Hemando Kortez, po czterykroć dobrze urodzony. A dlatego że był tak mężnym i bohaterskim, i szczęśliwym wodzem nie nazywano go następnie żadnym z przydomków — dzielny, bohaterski ani markiz dcl Valle — ale po prostu Hernando Kortez; bowiem tak cenione i tak wielką czcią otoczone było samo nazwisko Kortez, zarówno w całych Indiach, jak w Hiszpanii, jak ongi było cenione imię
Aleksandra Macedońskiego, wśród Rzymian Juliusza Cezara, Pompejusza, Scypiona, pomiędzy Kartagińczykami Hannibala, a w naszej ojczyźnie, Kastylii, Gonzala Hernandeza, “Wielkiego Wodza".
p. 108
Powiem, dlaczego nie wymieniam w tej relacji kapitana Gonzala de Sandoval, który zdobył taką sławę i stał się drugą osobą po Kortezie, którego w wielkim poszanowaniu miał cesarz, nasz pan — otóż podówczas był on młodzieńcem i nie liczono się z nim, póki nie rozwinął się tak, że Kortez i my wszyscy poważaliśmy go jak samego wodza.
[I zakończę w tym miejscu tą relację, ale wspomnę, że kronikarz Gómara mówi, że wie o tym, o czym pisze z opowiadania, ale ja twierdzę, że wszystko odbyło się tak jak powiedziałem, a on tak pisze, bo źle zdano mu sprawę. I widzę coś jeszcze: żeby to o czym on pisze wydawał
o się prawdą, chociaż wszystko w tym wypadku przekręca, ucieka się do pięknej retoryki.]
p. 109
Po wypełnieniu tego, o czym mówiłem, postanowiliśmy wysłać Pedra de Alvarado w głąb lądu, do pobliskich wsi, o których istnieniu wiedzieliśmy, aby poznał kraj i przywiózł kukurydzę oraz inną żywność, bowiem znajdowaliśmy się w wielkiej potrzebie. Zabrał stu żołni
erzy, w tym piętnastu kuszników i sześciu muszkieterów, a wśród nich polowe zwolenników Diega Velazqueza. My i całe stronnictwo Korteza zostaliśmy przy nim z obawy, aby nie zaszły jakieś niepokoje i zamieszki przeciw niemu, dopóki rzecz nie będzie bardziej pewna. Alvarado dotarł do wsi zależnej od innej miejscowości, zwanej Cotastan. Mówiono tam językiem Culuańczyków [a użyć tej nazwy Culua na tamtych ziemiach, to tak jakby mówić o Rzymianach albo ich sprzymierzeńcach], który jest językiem używanym w kraju Montezumy.
str. 135-136
Sprawa się wydała i Kortez kazał powiesić Pedra Escudero i Juana Cermeńo, obciąć nogi pilotowi Gonzalowi de [-135;136-] Umbria, wysmagać żeglarzy. Przytomni temu zapewniają, że Kortez, podpisując ten wyrok, wzdychał ciężko i głęboko, mówiąc: “Och, wolejbym nie umiał pisać, aby nie podpisywać śmierci
ludzkiej!" [Wydaje mi się, że to powiedzenie bardzo częste wśród sędziów, którzy skazują kogoś na śmierć, a jest ono zaczerpnięte od okrutnego Nerona, z czasów kiedy wydawał się dobrym władcą]
str. 141
Po zatopieniu okrętów na oczach wszystkich — a nie jak opowiada kronikarz Gomara — pewnego ranka, po wysłuchaniu mszy świętej, kiedy zgromadziliśmy się wszyscy oficerowie i żołnierze, dyskutując z Kortezem o sprawach wojskowych, Kortez prosił, abyśmy go wysłuchali i zwrócił się do nas z taką przemową: “Wiecie już, na jaką wyprawę idziemy, i z pomocą Pana Naszego Jezusa Chrys
tusa musimy zawsze zwyciężać we wszystkich bitwach i potyczkach. Musimy być gotowi na to, jak przystoi, bowiem, gdziekolwiek by to było, gdybyśmy zostali zwyciężeni — na co Bóg nie pozwoli — nie moglibyśmy cało unieść głowy, będąc tak nieliczni i nie mając żadnej innej pomocy prócz bożej, nie mamy bowiem okrętów, aby powrócić na Kubę, dlatego jedynym naszym ratunkiem jest dzielna walka i mocna odwaga". Mówił na ten temat, czyniąc liczne porównania z bohaterskimi [heroicznymi] czynami Rzymian.Wszyscy jak jeden mąż odpowiedzieliśmy, że wypełnimy wszystko, co przykazał, zostały już rzucone kości na dobry czy zły los — jak powiedział
Juliusz Cezar nad Rubikonem — naszym jedynym powołaniem jest służyć Bogu i Jego Królewskiej Mości.
str. 168-169
I mówili dalej: niechaj zważy, że w żadnej historii ani
Rzymianie, ani ludzie Aleksandra, ani innych wodzów, jacykolwiek byli na świecie spomiędzy najsłynniejszych, nie odważali się zatapiać okrętów ani z taką. garstką zapuszczać się pomiędzy tyle ludów i wojowników, jak on to uczynił. Jest to niemal morderstwo dokonane na nim samym i na nas wszystkich, i jeśli chce zachować swoje i nasze życie, powinniśmy niezwłocznie powrócić do Villa Rica, jako że obecnie panuje spokój.Kortez (…) odpowiedział (…); “W tych wszystkich opresjach, panowie, które razem z wami przebyłem, nie zaznałem trwogi."
I prawdę powiadał, bowiem we wszystkich bitwach był pomiędzy pierwszymi.
“To, co
rzekliście, panowie, że nigdy żaden z najsłynniejszych wodzów rzymskich nie dokonał tego, cośmy dokonali, rzekliście prawdę i oto teraz i w przyszłości, za wolą bożą, historia opowiadać będzie znacznie więcej [-168;169-] o nas aniżeli o tamtych, bowiem — jak powiedziałem — nasza sprawa to służba Bogu i naszemu wielkiemu cesarzowi Carlosowi.
str. 191
Kortez wypytywał, skąd przybyli ludzie zamieszkujący te krainy, z jakich ziem, że są oni tak różni i tak wrodzy Meksykanom, choć ziemie ich leżą tak blisko siebie. Odpowiedzieli, co im przodkowie opowiadali. Ongi, w odległych czasach, kraj zaludniali mężczyźni i kobiety bardzo wielkiego wzrostu, o olbrzymich kościach, a że byli bardzo źli i dzicy, pozabijali się w walce wzajemnie, zaś ci, co przeżyli, wymarli. Abyśmy się przekonali, jak potężni i ogromni oni byli, przynieśli nam
piszczel jednego z nich — była bardzo gruba i tak wysoka, jak potężnej postawy człowiek. Kość była od biodra do kolana. Zmierzyłem się z nią, była mojego wzrostu, a ja nie jestem ułomek. Przynieśli też inne kawałki kości, ale zgryzione i zniszczone przez ziemię. Zdumiewaliśmy się widząc je, przekonani, że ową ziemię zamieszkiwali olbrzymi [giganci].
str. 236-237
Lecz pójdźmy dalej i powiedzmy o rękodzielnikach, którzy uprawiają rzemiosła tam znane. Zacznijmy od rytowników w kamieniu i złotników w złocie i srebrze, i robocie dętej, którą najwięksi złotnicy w naszej Hiszpanii podziwiali; najliczniejsi i najlepsi zamieszkiwali mi
asto Escapuzalco, o milę od Meksyku. Inni byli mistrzami w obrabianiu drogich kamieni i chalchiuis, które [-236;237-] przypominają szmaragdy. Przejdźmy z kolei do wielkich rękodzielników, robiących ozdoby z piór, do świetnych malarzy i rzeźbiarzy — z ich dzieł, które dziś oglądamy, powziąć można szacunek dla tego, co wówczas tworzyli. Dziś w Meksyku żyje trzech Indian, tak świetnych malarzy i rzeźbiarzy, że gdyby żyli w czasie słynnego starożytnego Apellesa albo Michała Anioła czy Berruguete'a, mistrzów naszych czasów, mogliby zająć między nimi miejsce, nazywają się: Marcos de Aguino, Juan de la Cruz i Crespillo.
str. 310-311
Narvaez wysłał był czterdziestu konnych, aby strzegli przejścia do obozu. Wiedzieliśmy, że patrolują po polach, i lękaliśmy się, aby nas nie napadli, chcąc odbić oficerów i Narvaeza, mieliśmy się przeto na baczności. Kortez [-310;311-] postanowił wysłać do nich z zaproszeniem, aby przybyli do obozu, czyniąc im liczne obietnice, jak zwykle. Udali się Cristobal de Olid i Diego de Ordaz, aby ich przyprowadzić, spotkali ich i zasypali obietnicami i przyrzeczeniami od Korteza. Niektórzy z konnych c
hętnie się zgodzili. Zanim dojechali do obozu, w jasny dzień, bez żadnego rozkazu Korteza ani nikogo z nas, dobosze Narvaeza zaczęli bić w kotły i grać na trąbkach i bębnach, wołając: “Niech żyje świetność Rzymian, którzy z tak małą garstką zwyciężyli Narvaeza i jego żołnierzy! A pewien Murzyn, nazwiskiem Guidela, bardzo dowcipny błazen Narvaeza, zaczął krzyczeć: “Zważcie, że Rzymianie nigdy takich wielkich czynów nie dokonali".Im bardziej nalegaliśmy, aby zamilkli i nie bili w kotły, tym bardziej hałasowali, aż Kortez kazał aresztować dobosza, który był półgłówkiem.
str. 313
Ale szybko obraca się koło nieprzyjaznej Fortuny i po wielkich pomyślnościach i radościach przychodzi smutek. Właśnie wówczas nadeszły wieści o powstaniu w Meksyku, o tym, że Pedro de Alvarado jest otoczony w swej fortecy, która w dwóch miejscach została podpalona, że zabito mu siedmiu żołnierzy, liczni inni są ranni, i że prosi on usilnie o rychłą .pomoc. Wiadomość tę przynieśli dwaj Tlaxcalczycy ustnie; niebawem nadszedł list przyniesiony przez dwóch innych Tlaxcalczyków, wysłany przez Pedra de Alvarado, który po
twierdził te wieści.
str. 318-319
Gdy nastał ranek, wódz nasz postanowił, że wszyscy wraz z narvaezczykami mamy wyjść na walkę z nimi, zabierając armaty, muszkiety, kusze. Mamy starać się zwyciężyć, a co najmniej dać im odczuć naszą siłę i odwagę dotkliwiej niźli poprzedniego dnia. Powiem, że jeżeli myśmy powzięli ten zamiar, Meksykanie taki sam plan mieli. Walczyliśmy zawzięcie, ale uderzyli z tak wielką s
iłą i tyloma oddziałami, mogąc [-318;319-] zmieniać je od czasu do czasu, że choćby było dziesięć tysięcy Hektorów trojańskich i tyluż Rolandów, nie zdołaliby ich zwyciężyć. Przyznam się, że nie potrafię opisać ani wysłowić tej zaciekłości walki. Nie przeszkadzały im armaty, muszkiety i kusze ani nasz opór, ani nasze ataki, w których zabijaliśmy za każdym razem trzydziestu lub czterdziestu z nich, nie przestawali walczyć w zwartym szyku, z jeszcze większą odwagą niż z początku. A kiedy udało się nam zyskać czasem nieco terenu albo część ulicy, udawali, że się cofają, abyśmy ścigając ich, odłączyli się od naszej głównej siły i naszych kwater, aby tym łacniej mogli nas atakować, wierząc, że z życiem nie ujdziemy, bo odstępując ponosiliśmy wielkie straty.
str. 322
Nie wspominam już o oddziałach meksykańskich, które rzuciły się na nasze kwatery po ich opuszczeniu przez nas, i wielkich dokładały starań i wysiłków, aby się tam wedrzeć. W tej bitwie wzięliśmy dwóch najważniejszych kapłanów, których Kortez kazał nam zamknąć w dobrym schronie.
Często oglądałem u Meksykanów albo u Tlaxcalczyków wymalowaną ową bitwę o wielką świątynię i nasze wdarcie się do niej. Uważali to za
czyn bardzo bohaterski [heroiczny]. Na tych obrazach jesteśmy odmalowani ranni, opływający krwią, widać licznych poległych. Indianie leżą zabici na ziemi, dziedzińce i boczne skrzydła są ich pełne, nasze wieże rozbite. Podpalenie przez nas świątyni, podczas gdy strzegło jej tylu wojowników w wykuszach i przyporach, wszyscy uważali za wielki czyn.Jak możliwe było wtargnąć na te wszystkie stopnie?!
str. 388-389
Brat pocieszał Korteza pogrążonego w smutku wielkim po stracie pacholików. Kortez i my wszyscy staliśmy spoglądając z Tacuby na wielką świątynię Uichilobosa, na Tatelulco, na budynki, w których przebywaliśmy, podziwialiśmy całe miasto i mosty, i groble, przez które uchodziliśmy. Wówczas westchnął Kortez, przejęty wielkim smutkiem, większym jeszcze niż poprzednio, bolejąc nad ludźmi zabitymi. Pows
tała o tym romanca czy pieśń:W Tacubie stanął Kortez
ze swoim dzielnym wojskiem
smutny, bardzo stroskany,
smutny, w wielkiej żałobie,
na jednej dłoni wsparł lico,
a drugą ujmował głownię...
Przypominam sobie, że pewien żołnierz odezwał się: “Wodzu, nie bądźcie, wasza miłość, tak smutni, takie rzeczy zwykle zdarzają się na wojnie. A nikt nie powie o waszej miłości:
Rzym się palii...Kortez odpowiedział, że wszystkim wiadomo, ile razy posyłał w sprawie pokoju do Meksyku; smutny jest jednak nie tylko z tej przyczyny, ale kiedy myśli o wielkich trudach, jakie nas czekają, zanim znów w nim zapanujemy; spodziewa się, że z pomocą bożą jak najrychlej dokonamy dzieła.